StoryEditorWiadomości rolnicze

Wieś kobiecą ma twarz

12.06.2014., 12:06h
Ożyciu na wsi i o tym, dlaczego nie chce się z niej wyjeżdżać, porozmawialiśmy z dwiema aktywnymi kobietami. Każda jest aktywna inaczej. O tym, że na wsi warto żyć, warto zostać albo wrócić do niej, przekonuje, zwłaszcza kobiety, wiceprezeska Stowarzyszenia Puszcza Notecka, będącego jednocześnie Lokalną Grupą Działania. Projekt „Tu warto żyć” uruchomił już w wielu paniach uśpiony potencjał, którego realizacja w warunkach miejskich byłaby utrudniona, jeśli nie niemożliwa.

– Jako Lokalna Grupa Działania robimy wszystko, żeby zaktywizować kobiety. Żeby mogły, zostając na wsi, zarabiać na życie. Pomagamy odkopywać zasoby np. poprzez szkolenia. Próbujemy wyzwolić w nich chęć działania, odwagę – bo panie mieszkające na wsi często mają ogromne umiejętności, ale nie mają odwagi przyznać się do nich, pójść za nimi. Uznają często, że negatywnie oceni je środowisko, a nawet rodzina. Pierwszy krok to uaktywnić się. Dopiero za tym idzie myślenie o zarobkowaniu czy dywersyfikacji dochodów – zdradza Irena Wojciechowska, wiceprezeska LGD Puszcza Notecka. 

Odkryć potencjał

Znalazła sposób, by beneficjentki działań Stowarzyszenia mogły spieniężać swoje umiejętności. Nie proponuje sprzedaży bezpośredniej, bo wie, że to wymagałoby zakładania działalności – tzw. marginalnej, lokalnej i ograniczonej. Na tę, gdyby spełnić wszystkie wymogi, wielu pań nie byłoby stać, choć znalazłoby się sporo chętnych, którzy kupowaliby ich wyroby – produkty spożywcze czy rękodzieło. Może pomóc inaczej. Zaprojektowała zmyślny kartonik, w którym podczas realizowanych przez LGD imprez promuje lokalne produkty. W opatrzonym ciekawą grafiką pudełku wycięte są trzy „okienka”, przez które „wyglądają” trzy specjały. To może być słoiczek miodu, ozdobiony haftem kawałek tkaniny, powidła z dyni czy... woreczek pełen aromatycznych ziół. To gadżety reklamujące działania Grupy, więc LGD może za nie zapłacić. A ci, którzy je dostarczają, zarobić. Jednym z talentów, które Irena Wojciechowska ostatnio odkryła wśród beneficjentów swoich działań, jest Ewa Lubik. Od niej Grupa Puszcza Notecka otrzymuje od niedawna zioła. Pani Ewa opowiedziała nam, jak to się stało, że dostarcza pełen zdrowia susz, i o tym, na co przeznacza drobne zarobione na nim kwoty.

Z babki, prababki

Ewa Lubik mieszka w Mościejewie. To niewielka wieś w powiecie międzychodzkim w Wielkopolsce. Jest mamą siedmiorga dzieci, z których troje jest jeszcze pod jej opieką. Właśnie szuka pracy. Za namową Ireny Wojciechowskiej wróciła do starej rodzinnej tradycji – zbiera zioła.

– Dziś mieszkam na wsi, podobnie jak moja babcia. Zrobiłam mnóstwo kursów, lubię się uczyć, lubię wiedzieć, ale nie zawsze umiem to wykorzystać. Irena mnie odkryła i zaczęłam zbierać zioła, jak moja babcia i prababcia. Z babką chodziłyśmy po lasach, po polach. Pokazywała mi i mówiła: „Ewa, to jest dobre! Tamto jest dobre!”. Lubiłam słuchać, dowiadywać się. Potem dzieci się porodziły, zaczeły chorować. I mówię do siebie: „Ewa, przecież lekarze i tak im zapisują w końcu zioła, a ty wiesz, co jak działa” – opowiada chwilowo niepracująca, ale zawsze zapracowana mama.

Mówi z pasją, jakby od ziół i porannego spaceru po rosie zależało szczęście albo życie. Babcia miała wszystko w głowie, ale Ewa już sobie pisała na karteczkach, co zbiera i co jakie ma działanie. Wie, że nazwa ludowa różni się często bardzo od botanicznej, że czarcie żebro to to samo co ostrożeń warzywny, a popularna akacja to grochodrzew. Wie, że lipy sa różne – wąsko- i szerokolistna – i że jedną się zbiera na początku lipca, a drugą – na końcu. I że najlpiej lipę pić z w połączeniu z inną herbatą. Bo wtedy smak jest lepszy. A czarcie żebro dodane do kąpieli dodaje pani Ewie wigoru. Dlatego poleca je wszystkim zmęczonym.

– Irena pomogła mi ten mój talent na nowo odkryć. Dużo mi dał udział w szkole liderek. Stałam się odważniejsza. Kobiety zawsze do mnie przychodziły, pytały: „Ewa, co na to, co na tamto?”. Pomagałam, doradziłam, ale nigdy się z tym nie wychylałam – zwierza się zielarka.

Robi syrop z lipy i maliny, nie gorszy od reklamowanego tej zimy w mediach. O specyfik z mlecza pyta ją jej lekarz rodzinny i każe podawać dzieciom. Wyciągiem z babki leczy skaleczenia sąsiadom. Czasem miksturę komuś podaruje. A sprzedać może Lokalnej Grupie Działania. Na tej sprzedaży zarobiła w zeszłym roku na podręczniki dla dzieci. 

– Mam ogródek niedaleko bloku w Mościejewie, ekologiczny, stonkę zbieramy ręcznie. Ale zauważyłam, że mięta rosnąca w lesie jest inna, lepsza. Zioła trzeba zbierać rano, ale kiedy już nie ma rosy. Suszę je na stryszku w budynku gospodarczym. Czy wyprowadziłabym się ze wsi? Tylko za pracą. Gdybym znalazła pracę na wsi, nie zostawiłabym jej. Tam jest taki spokój, cisza, ogródek, dzieci mają gdzie biegać. W mieście? Tylko asfalt.   

Karolina KASPEREK

 
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
11. grudzień 2024 08:40