StoryEditorWiadomości rolnicze

Ziemia mnie jeszcze nie chciała

24.02.2017., 17:02h
Czuje, jak metalowy pręt przebija jej stopę. Blacha przecina skórę łydki, miażdży kość. Przeszywający ból nie pozwala zebrać myśli. Natalia wie, że musi wytrzymać jeszcze kwadrans. Dopiero w przerwie między lekcjami, gdy założy na uszy słuchawki i popłyną w nich dźwięki ulubionej muzyki, pozbędzie się tego potwornego fantomowego bólu. Nęka ją od roku, choć wie, że jest tylko w jej głowie. Nogi przecież od dawna nie ma. Wkręcił, zmiażdżył i urwał ją agregat. A chciała tylko kopnąć  kamień, by tata bezpiecznie mógł obsiać pole grochem.

Natalia ze wsi Pniewite założyła kurtkę z czarnymi pikowanymi rękawami. Na nogi wsunęła białe adidasy. Zasznurowała je, choć dziś już nie pamięta, czy starannie. Wówczas nie wiedziała, że będzie to miało tak ogromne – i co gorsza, nieodwracalne w skutkach – znaczenie.

Pierwszy raz poszła na pole pomagać tacie. Zazwyczaj robił to jej młodszy brat. Czasem dołączała mama. Ona zostawała w domu. Opiekowała się babcią. Ponaddziewięćdziesięcioletnia ukochana prababcia Helena mieszka z nimi. Od szesnastu lat leży unieruchomiona w łóżku. Dziś pani Helena oddałaby ukochanej prawnuczce swoje nogi, żeby dziewczyna mogła żyć zwyczajnie.

Zimna krew

Rok temu w sobotę, w świętego Józefa, Natalia poszła na pole. Tata siał groch. Miała zbierać przed ciągnikiem kamienie, więc prowadził  bardzo powoli. Ostrożnie. Nie chciał przecież potrącić córki.

Jeden z kamieni był wyjątkowo uparty. Natalia nie mogła go podnieść. Czy to dlatego, że był zbyt ciężki, za duży, leżał za głęboko w ziemi – tego Natalia już dziś nie pamięta. Chciała go ruszyć nogą. Tata zatrzymał ciągnik, a ona weszła między traktor a siewnik. Kopnęła kamień. Nie wie, co się stało – czy sznurowadło wkręciło się w agregat, czy spodnie. Ale coś z ogromną siłą chwyciło ją za nogę. Instynktownie zaparła się rękami o maszynę. Ponoć ten odruch uratował jej życie. W szpitalu dowiedziała się, że ludzie zazwyczaj w takich sytuacjach próbują rękami wyrwać nogę z urządzenia i wówczas wciąga ich całych. Nie mają żadnych szans na przeżycie. Dlaczego ona – młoda, zaledwie 19-letnia dziewczyna – zareagowała inaczej – tego nikt nie potrafi wyjaśnić.

– Wszystko trwało ułamki sekund. Nie straciłam przytomności, ponoć przez adrenalinę. Zwęża naczynia krwionośne, nie dopuszcza do wykrwawienia. Mój młodszy brat zachował zimną krew. Wezwał pomoc, zadzwonił po mamę – opowiada Natalia Cymerman, która rok temu 19 marca podczas prac polowych straciła prawą nogę dużo powyżej kolana.

Chirurdzy długo nie mogli znaleźć specjalisty, który by się podjął uratowania kikuta. Zgorzel, poszarpane mięśnie, duże ubytki skóry nie pozwalały goić się ranom. Walka o uratowanie choć niewielkiego fragmentu uda obarczona była ogromnym cierpieniem, ale dawała Natalii możliwość łatwiejszego życia w przyszłości z protezą. Było więc o co walczyć i po co cierpieć. Lekarze przez kilka dni walczyli o życie dziewczyny. W końcu udało się wyrwać ją śmierci.

Ulubiona parka

Zanim jednak na polu pojawiła się pomoc, Natalia, ciągle świadoma, czekała z bratem.

– Pierwszy pojawił się policjant. Nie udzielił mi żadnej pomocy. Tylko kazał przykryć nogę. Stwierdził, że to przykry widok. Zaczął mnie przesłuchiwać, wypytywał brata o to, co się stało. I tyle – wspomina Natalia.

Pomocy jako pierwsi udzielili dziewczynie miejscowi strażacy. W Pniewitem działa OSP, na szczęście druhowie mają uprawnienia ratowników. Założyli jej opaskę uciskową na udzie, żeby się nie wykrwawiła. Po 20 minutach na miejscu były dwie karetki pogotowia. Chwilę później wylądował helikopter.


– Pamiętam, że nie chciałam się zgodzić, żeby ratownicy porozcinali mi kurtkę. Kłóciłam się z nimi, że dam radę ją, zdjąć jeśli tylko pomogą mi się podnieść. Ale oni uważali, że to niebezpieczne, że mam leżeć i się nie ruszać, że kurtka nie jest najważniejsza. A mi jakoś jej żal się zrobiło. Była nowa, wymarzona. Brat mówił, żebym dała spokój, obiecał, że kupi mi identyczną. W końcu pocięli ją na mnie, żeby dostać się do żył i podłączyć kroplówki – opowiada Natalia.

Helikopter zabrał Natalię do pobliskiego szpitala w Grudziądzu. Stamtąd  z powodu komplikacji dziewczyna trafiła do Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. Gdy jej stan zdrowia się poprawił, wróciła do Grudziądza. Później przyszedł czas na leczenie w Trzebnicy. Na oddziale Chirurgii Urazowo-Ortopedycznej spędziła około miesiąca.

– Bardzo mi się tam dłużyło i nudziło. Przyjaciele nie mogli mnie odwiedzać, bo to kawał drogi. Na szczęście cały czas była ze mną mama.

Mamie Natalii, choć tę historię słyszała już wiele razy, szklą się oczy.

– Oddałabym wszystko, żeby cofnąć czas. Żeby to się nigdy nie stało – mówi Ewa Cymerman.

Głos grzęźnie jej w gardle.

– Mamuś, daj spokój. Najważniejsze, że żyję. Ziemia mnie nie chciała. Widocznie mam tu jeszcze coś do zrobienia – mówi z uśmiechem Natalia.

Coś do zrobienia

Jej pogoda ducha, optymizm i chęć do życia są zaraźliwe. W szpitalu mówili o niej, że to twarda sztuka, że jest silna psychicznie. Niejeden – młody czy stary – po takiej tragedii by się załamał. A ona nie – zawsze uśmiechnięta, umie obrócić w żart swoje kalectwo. Dała radę nadrobić zaległości w szkole, choć nie było jej na lekcjach ponad dwa miesiące.

– Załatwiłam jej nauczanie indywidualne. Lekarze i psycholog zgodzili się by zajęcia odbywały się w szkole, a nie w domu – wyjaśnia mama Natalii.     

Natalia w tym roku zdaje maturę. Uczy się w ostatniej klasie Technikum Rolniczego w Grubnie. Codziennie dojeżdża do szkoły ponad 20 km.

– Wujek po moim wypadku sprzedał kawałek ziemi i kupił mi samochód z automatyczną skrzynią biegów. To ułatwia dojazd do szkoły. Do autobusu musiałabym dojść około trzech kilometrów – wyjaśnia.

Budynek szkoły nie jest w żaden sposób przystosowany do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Nie ma podjazdów, są wysokie krawężniki, schody, więc niemożliwe jest tam poruszanie się na wózku. Szkoła zadbała jedynie o miejsce parkingowe dla osób niepełnosprawnych.

– Jest zbyt wąskie. Trudno mi się wysiada z auta. Na dodatek jest na uboczu. Z dala od budynku. Przed wypadkiem wielokrotnie słyszałam, że likwiduje się bariery, by ułatwić życie niepełnosprawnym. Na własnej skórze przekonałam się, że to mit. Jest jeszcze tyle do zrobienia – stwierdza Natalia.

Może właśnie to przekonanie daje jej siłę do życia. Po maturze chce isć na studia. Przed wypadkiem planowała studiować rolnictwo. Teraz chce pójść do Torunia na psychologię zdrowia i rehabilitcji.

– Myślę, że osobom takim jak ja, po wypadkach, potrzebna jest profesjonalna pomoc psychologiczna. Do mnie w szpitalu przyszedł młody psycholog, który nic nie wiedział o bólach fantomowych, o trudach rehabilitacji, o życiu na wózku. Najbardziej pomogła mi rozmowa z chłopakiem, który też stracił kończynę. Teraz jak jest taka potrzeba ja dzielę się doświadczeniem z innymi, których to spotkało – mówi.

Koronkowa sukienka

Natalia była w tym roku na studniówce.

– Wytańczyłam się za wszystkie czasy – zapewnia.

Na dowód pokazuje zdjęcie. Stoi na nim wsparta na  ramieniu chłopaka. To Maciej Smoliński. Są parą od września. Byli razem na Agro Show w Bednarach. Natalia jeszcze wtedy nie miała protezy. Chodziła o kulach. Jak się zmęczyła, Maciej nosił ją „na barana”.    



– Niedawno namawiałam mamę, żeby zabrała mnie na łyżwy. Trochę nudziło mi się w ferie. Mamy jezioro pod domem. Ale się nie zgodziła – mówi.

Przed wypadkiem jeżdżąc na rolkach, rowerze czy łyżwach, była w swoim żywiole. Tęskni za dawną aktywnością. Dlatego w jej ciemnych radosnych oczach pojawia się błysk, gdy opowiada o elektronicznym kolanie, którym można sterować dzięki aplikacji. Niedawno testowała je w firmie Vigo z Gdyni, gdy odbierała protezę.

– Zadzwoniła taka rozpromieniona. Uznaliśmy z mężem, że trzeba zrobić wszystko, co w naszej mocy, by kupić jej to kolano. Zastanawialiśmy się nad sprzedażą ziemi – mówi mama dziewczyny.

Natalia nie chce takiego poświęcenia ze strony rodziców. Jest już dorosła. Chce sama o siebie zadbać.  

– Jeśli sprzedadzą ziemię, nie będą się mieli z czego utrzymać. To bez sensu. Trzeba znaleźć inne rozwiązanie – stwierdza.

Jaki ma zatem pomysł, by zebrać 117 tys. złotych na wymarzoną protezę kolana, skoro nie chce pomocy od rodziców, a KRUS i Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych odmówiły jej wypłaty odszkodowania?

Na razie ma fakturę proforma. Szuka fundacji, która pomoże jej zebrać potrzebne środki.

Z powodu uszkodzenia  miednicy w czasie wypadku, Natalia musi oszczędzać siły. Zdarza się, że gdy długo nosi protezę, ta uciska tętnicę. Odcina jej dopływ krwi do serca. Natalia traci przytomność. To bardzo niebezpieczne dla jej zdrowia. Lekarze zalecają jej się oszczędzać. Częściej korzystać z wózka. A ona, jak  każda młoda dziewczyna, chce być niezależna, żyć pełnią życia i nie być dla nikogo cieżarem. 

  • Komentarz prawnika redakcyjnego
    Natalii nie przysługuje odszkodowanie z KRUS, mimo że wypadek miał miejsce w gospodarstwie. W myśl art. 10 Ustawy z 20 grudnia 1990 r. o ubezpieczeniu społecznym rolników, świadczenie to należałoby się jej tylko wówczas, gdyby była ubezpieczona jako domownik, co w tym przypadku nie miało miejsca. Przez wiele lat obowiązywał przepis, który prawo do jednorazowego odszkodowania przyznawał również członkom najbliższej rodziny rolnika, jeśli ulegli wypadkowi pomagając przy pracy rolniczej. Został jednak uchylony z dniem 1 maja 2004 r., co wyklucza możliwość dochodzenia odszkodowania z ubezpieczenia społecznego rolników. Odszkodowanie powinna natomiast wypłacić firma ubezpieczeniowa, z którą rodzice Natalii zawarli umowę ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej rolników. Zgodnie z art. 50 ust. 1 ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych, prawo do świadczeń odszkodowawczych z ubezpieczenia OC. rolników przysługuje rolnikowi lub osobie pracującej w jego gospodarstwie rolnym, jeżeli szkoda została wyrządzona w związku z posiadaniem przez rolnika gospodarstwa rolnego. Żaden przepis ustawy nie uchyla odpowiedzialności ubezpieczyciela w przypadku, gdy winę za wypadek można przypisać również poszkodowanemu. Artykuł 362 Kodeksu cywilnego przewiduje, że w sytuacji, gdy to poszkodowany przyczynił się do powstania lub zwiększenia szkody, obowiązek jej naprawienia ulega odpowiedniemu zmniejszeniu stosownie do okoliczności, a zwłaszcza do stopnia winy obu stron. Możliwe jest zatem stosowne zmniejszenie odszkodowania, ale nie jego odmowa. Należy też wziąć pod uwagę, że zdecydowanie większą winę za to, że doszło do wypadku, ponosi ojciec Natalii. W wyroku z 12 lutego 2002 r. (sygn. akt: I CKN 1483/99) Sąd Najwyższy stwierdził, że podstawowym obowiązkiem rolnika jest zapewnienie wszystkim osobom, które wykonują czynności związane z prowadzeniem należącego do niego gospodarstwa, bezpiecznych warunków pracy (maksymalnego bezpieczeństwa). Rolnik jest zobowiązany tak zorganizować pracę, ażeby osoby, które mu pomagają, nie były narażone na niebezpieczeństwo wyrządzenia im szkody. Spoczywa więc na nim obowiązek ciągłego nadzoru nad ich pracą. Ojciec Natalii z pewnością nie sprostał powyższemu obowiązkowi. Skoro zatem odpowiedzialność rolnika za wypadek nie budzi wątpliwości, zakład ubezpieczeń nie ma podstaw do odmowy odszkodowania.
    Alicja Moroz

Dorota Słomczyńska

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
03. maj 2024 13:59