
– Nuty? Wiem, jak wyglądają. W Suwałkach jest szkoła muzyczna, ale nigdy nie miałam przyjemności do niej chodzić. Za to instrumenty kochałam od dziecka. Kiedy jakiś zobaczyłam, musiałam dotknąć i sprawdzić. Nie jestem zawodowym muzykiem – jestem samoukiem. A zawodowo, tak się złożyło, że jestem folklorystką i z wykształcenia, i z zamiłowania. I tym się zajmuję – odczarowuję ludzkie przekonania, że polska muzyka ludowa to są „stare jęczące baby” – opowiada Małgorzata Makowska, śpiewająca i grająca na harmonii pedałowej, zwanej też pedałówką, w zespole Kanka Franka. Pochodzi z Suwałk, ale od kilku lat mieszka na wsi w otulinie Wigierskiego Parku Narodowego.
Zespół folklorystyczny Kanka Franka
Kankę Franka tworzą dwie urodzone na Suwalszczyźnie dziewczyny: harmonistka Małgorzata Makowska i Magdalena Balewicz grająca na bębenku obręczowym. Magda skończyła, tak jak Małgorzata, kulturoznawstwo, ale i też kierunek na politechnice. Jeździła po warsztatach muzyczno-śpiewaczych po okolicy i okazało się, że mają z Magdą wspólnych znajomych.
– W pewnym momencie chciała pojechać ze swoją koleżanką na jakiś festiwal i zaśpiewać w konkursie pieśni ludowych. Dwie osoby jednak to nie grupa, a ta była potrzebna, żeby startować w rywalizacji. I zaprosiły mnie do współpracy. Pojechałyśmy. Fajnie nam się pośpiewało. Z biegiem czasu jednak koleżanka, która jest też zawodowym muzykiem, skierowała się muzycznie w nieco inną stronę. I zostałyśmy dwie z Magdą. Okazało się też, że zupełnie niezależnie, w różnych okresach życia, poznałyśmy postać Franciszka Racisa. Był skrzypkiem, to był ostatni taki muzykant na Suwalszczyźnie, pamiętał dawniejsze melodie. Grał na skrzypcach lutniczych, ale swoje pierwsze skrzypce sam wystrugał. Kiedy umarł w 2018 roku, w wieku prawie 96 lat, stwierdziłyśmy, że skoro ja znam te melodie, Magda potrafi bębnić, to załóżmy kapelę i mówmy o Franku, żeby pamięć o nim nie zaginęła... I założyłyśmy w 2019 roku zespół Kanka Franka. Dlaczego kanka? Bo to naczynie, w którym się coś przechowuje i z którego się czerpie – mówi Małgorzata.
Skąd pomysł na nazwę zespołu Kanka Franka?
Kanka spodobała im się, bo to słowo już niemal archaiczne. Mało ludzi korzysta już dziś z kanek, wybierają raczej plastikowe pojemniki z przykrywkami. A w zespole chodziło o to, żeby na każdym możliwym szczeblu ratować i gwarę, i muzykę. A one, jak mówi Małgorzata, czerpią z tej „kanki”, którą jest dziedzictwo po Franku, dolewają czasem coś do niej. Czasem to, czego się już nauczyły od Franka, a czasem z kultury muzycznej innych regionów kraju, bo dziewczyny jeżdżą po Polsce i chłoną. Małgorzata ma stowarzyszenie. Realizuje w jego ramach projekty, w których jeździ po najstarszych śpiewaczkach w regionie, zbiera pieśni, uczy się ich i przekazuje dalej grupom i młodzieżowym, i senioralnym.
– Jako kapela skupiamy się na tym, żeby pokazać nasze regionalne tańce. Bo mamy tu specyficzne melodie, które nie występowały w innych regionach, a do nich mamy specjalne choreografie. Taniec ma swoją nazwę, melodię, kroki. Taką zwykłą polkę czy oberka tańczono w całej Polsce. Ale Suwalszczyzna ma coś więcej. Mamy na przykład taniec „Idź ty sobie” albo taniec jasionowski. Ten drugi od Jasionowa – miejscowości, w której mieszkał Franek. Tu zabawna anegdota. Franek nazywał ten taniec „wieloczynnościowym”, ale przyjechała do niego kiedyś jakaś ekipa badać te tańce. Mieli wydawać o tym książkę i stwierdzili, że on się nie może tak nazywać, więc dali mu nazwę „jasionowski”. A ja wolę „wieloczynnościowy” – mówi Małgorzata i wyjaśnia, że wieloczynnościowość polega na występowaniu kilku figur, czyli „czynności”.
Czynność pierwsza, czynność druga. Chodzi o to, że pan stoi, pani naprzeciwko, pani się obraca, potem idą razem krokiem dostawnym. Trzeba to podobno zobaczyć.
Jaka jest muzyka Suwlaszczyzny?
Pytam, czy muzyka Suwalszczyzny jest rzeczywiście inna. Małgorzata mówi, że melodie są nieoczywiste. Pewne frazy – charakterystycznie wydłużone. Harmonia dźwięków jest nieco inna.
– Tego nie da się opowiedzieć, ale kiedy posłucha się dłużej, da się wyłapać coś charakterystycznego dla regionu. Franek mieszkał na pograniczu, blisko Litwy. I w tych jego melodiach słychać tamtejsze wpływy. Czy jest rzewnie? To zależy. Niektóre walczyki potrafią takie być, ale polki nigdy nie były rzewne. Polki powodują, że trzeba skakać. Jest energia. Kiedy na naszych koncertach starsze pokolenie usłyszy nagle polkę, to te babcie natychmiast zdrowieją, rzucają kule i idą tańczyć! – mówi harmonistka i dodaje, że pieśni ludowe były zwykle mniej skoczne od tańców, a to dlatego, że zwykle opowiadały o życiu, a to na wsi nigdy nie było łatwe. Inaczej też ośpiewywano wychodzącą za mąż dziewczynę, która ma rodziców, a inaczej sierotę.
– Śpiewano pannie młodej na przykład: „Dziękuję tobie, mateńko, co mnie nosiłaś na rękach, dziękuję i ojcze tobie, chociaż spoczywasz już w grobie”. To zawsze śpiewały śpiewaczki, bo generalnie panna młoda nie powinna śpiewać – to przynosiło pecha. Ale kiedy studiowałam w Lublinie, jeździłam na badania terenowe w tamtej okolicy. I okazuje się, że w różnych regionach wierzyliśmy w różne rzeczy. A wracając do pieśni – czasem w pieśniach dokuczano sobie i obśmiewano. O kobiecie, która wybiera się do Warszawy złapać męża, ale, mówiąc językiem współczesnym, „nie ogarnia”, śpiewano: „łyżki pod ławą zarośli murawą, talerze pod stołem zarośli popiołem”. Obśmiewano też kawalerów, oczywiście: „scupluchny, wąziuchny, ocki jek u śledzia, buziula u niego jeko u niedźwiedzia” – mówi Małgorzata.
Gdzie występuje Kanka Franka?
Kanka Franka gra na festynach, jarmarkach, festiwalach, w ramach projektów związanych z muzyką ludową. Dziewczyny można zapraszać na różnego rodzaju wydarzenia – chętnie przyjadą i zagrają, nauczą suwalskich tańców. Kilometry nie mają dla nich znaczenia. Wypracowały już markę, dzięki której próbują zarobić na życie, choć to wciąż symboliczne pieniądze. Kiedy dawniej proponowano im za występ bigos i karkówkę, Małgorzata była wdzięczna, ale mówiła, że elektrowni za rachunki nie da się zapłacić bigosem. Na szczęście ich praca znajduje coraz większe uznanie. I działa.
– Kiedyś po koncercie podeszła jakaś kobieta i mówi: „Dzięki temu, że przyjechałyście, zainteresowałam się swoim regionem i nawet zapisałam do zespołu ludowego” – mówi z dumą Małgorzata.
Ona gra na harmonii pedałowej. Musi machać nogami, żeby wtłaczać do instrumentu powietrze. Instrument wygląda jak akordeon, ale działa inaczej. Są tam trzy rzędy klawiszy i akordeonista, który gra na klasycznym akordeonie, nie zagra na takiej harmonii. Takie instrumenty mają się wciąż dobrze na Kurpiach. Do harmonii Magda i Małgorzata śpiewają białym głosem.
– W 2003 roku przypadkowo trafiłam na warsztaty śpiewu białego na Suwalszczyźnie. Miała być kontynuacja, ale nie wyszła. A ja poczułam wtedy niedosyt. Zaczęłam więc sama jedzić po wsiach, zbierać pieśni i się ich uczyć. Potem dostrzegłam, że Fundacja „Muzyka Kresów” uczyła tego śpiewu bardziej na ostro, charakterystycznego bardziej dla Ukrainy. A biały śpiew na Suwalszczyźnie jest nieco inny. Nie tak wysoki i ostry. Jest bardziej rozlany, głęboki. Z perspektywy czasu dostrzegłam, że są różne maniery śpiewania na biało. Niektórzy nawet nie zdają sobie sprawy, że śpiewają „biało”. Babka tak śpiewa, a koleżanka mówi jej: „A czego ty się tak drzesz?”. „Bo ja tak śpiewam, mam po prostu donośny głos”. Wiele z nich naturalnie śpiewa białym głosem – mówi Małgorzata.
Kanka Franka uczy tańczyć
Mówi, że nie są artystkami, które trzeba oklaskiwać. Wychodzą przed scenę do ludzi, pokazują, jak tańczyć, i zapraszają do zabawy. Bycie razem w muzycznej energii – to najcenniejsze dla Małgorzaty.
– Nie lubię być sama na scenie. „Ej, chodźcie! Razem coś zróbmy!” – raczej tak. Kiedyś, jak muzykant zagrał, ludzie wiedzieli, co mają robić. Dziś często nie wiedzą, jak się zachować. Jedzą lody, nawet się nie uśmiechną. A jak czasem wyjdę po kogoś i mówię: „Wstawaj, pani, będziem tańczyć!”, to słyszę czasem: „A, nie, bo co sąsiedzi powiedzą?!”. Ale na szczęście wciąż są tacy, którzy dają się porwać. A tak w ogóle lubię przygodę, to, że nigdy nie wiem, czy ktoś pójdzie do tańca, czy rzuci we mnie pomidorem – mówi artystka.
Lada moment Małgorzata z Magdą pójdą z gwiazdą w wieś w grupach kolędniczych.
– Przygotowujemy oracyjki kolędnicze. Śpiewamy i gramy kolędy i pastorałki. Chodzimy od domu do domu i życzymy gospodarzom pomyślności. Mówimy na przykład: „Na szczęście, na zdrowie, na to Boże Narodzenie! Żeby Wam się darzyło wszelkie stworzenie! Cobyście jak pączki w maśle się pławili, nic się nie martwili, dobrze jedli, pili, a po śmierci w niebie byli!”.
Przeczytaj również:
Karolina Kasperek