Piotr Szafrański i Hilda ożywiają haft dobrzeńskiKarolina Kasperek/Canva
StoryEditorWieś i rodzina

Piotr Szafrański i Hilda ożywiają haft dobrzeński

05.05.2024., 11:00h
Rodzina Piotra Szafrańskiego od 7 pokoleń mieszka w Popielowie. Jaka jest ich historia?

Czy facet może haftować? Może – i to jeszcze jak! Z tamborkiem w ręku zastaniecie Piotra Szafrańskiego – mieszkańca Popielowa z dziada pradziada, pszczelarza, twórcę ludowego i dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury w Dobrzeniu Wielkim. Dzięki niemu unikatowy haft dobrzeński dostaje drugie życie.

W artykule przeczytasz o:

Bogactwo językowe i kulturowe Śląska

– Czy jestem stąd? Mój syn jest siódmym pokoleniem w naszej rodzinie, które mieszka w Popielowie

. Jestem czasem do bólu „tutejszy”, czyli na przykład punktualny, czym wprawiam czasem znajomych w rozbawienie. Byli u nas ostatnio z wizytą studyjną liderzy z Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. Pojechaliśmy z nimi do Opola. Program dla nich mieliśmy taki, że biegaliśmy z wywieszonym jęzorem. Kolega mówi do mnie w którymś momencie: „Piotrek, odpuść”. A ja na to: „Nie, bo jeśli za piętnaście minut nie wyjedziemy z Opola, to na dwie godziny utkniemy w korku, a tu jeszcze tyle do pokazania” – opowiada Piotr.

Kiedy w 2012 roku wygrał konkurs na dyrektora GOK, na pierwszym spotkaniu z kadrą powiedział do podwładnych: „Pamiętajcie, ja nie chcę słyszeć hasła, że się czegoś nie da”. Dziś GOK działa jak istna fabryka kultury. Są koncerty, lada moment ma wystąpić Eleni, dzieciaki uczą się gry na pianinie, gitarze, poznają języki, przychodzą na zajęcia rozwijające kompetencje poznawcze i tańczą taniec towarzyski. Balet prowadzi tancerka z doktoratem. Piszą projekty, malują, organizują wykłady i wystawy.

Piotr ma 43 lata. Wychowywał się w domu, w którym dziadkowie i pradziadkowie pochodzili z różnych stron Polski. Wśród przodków ma i górali, i Kresowiaków, i Niemców.

– Byłem wychowany w śląskim domu. Z tradycjami, z gwarą. Nie, nie ślunsko godko, bo u nas się „goudou”. Bardziej miękko, okrąg­ło i śpiewnie. Jak spojrzymy na cały Górny Śląsk, to jest tu około 125 dialektów, a sama Opolszczyzna ma 24. U nas jest śpiewnie, jak pojedziemy w okolice Góry Świętej Anny, to tam już jest twardo, oni tam „godają”. U mnie w Popielowie na agrest mówimy „busiki”, a jak przejedziemy Odrę, to tam już są „wieprzki”. Mamy dużo czechizmów: cesty, galoty i skórzycę, czyli odpowiednio: drogi, spodnie i cynamon. U mnie by się powiedziało: „Kołuc z makiem zjam ze smakiem, a ze syrym już nie zmogem”. A jak pojedziemy do Prudnika, to oni tam powiedzą: „Kołac z makiem zjam ze smakiem, a z twarogam już nie zmogam”. W szkole mówiliśmy literacką polszczyzną. Na lekcjach, bo na przerwach już nie – opowiada hafciarz i dodaje, że kiedy jadą gdzieś w Polskę z GOK, inni zazdroszczą im bogactwa tradycji i niematerialnego dziedzictwa.

Kim jest Hilda?

Kiedy na warsztaty jedzie ze swoją Hildą, która przysłuchuje się naszej rozmowie, pytają go, dlaczego jest cała na czarno. A to jest, nie tylko na Opolszczyźnie, strój paradny i kolor godny. Jedynym zdobieniem jest haft u dołu fartucha. Hilda to manekin ubrany w oryginalne jaklę, spódnicę i fartuch z zasobów rodzinnych Piotra. Ponadstuletni strój należał do jego prababci.

Pytam, skąd pasja do haftu. Zaskakuje tym bardziej, że Piotr nie kończył kierunku artystycznego, a resocjalizację. Mówi, że wszystkiemu winna „ouma”, czyli babcia.

– Głównie wyszywała chusteczki i robiła drobiazgi na szydełku. Nie wiem, kiedy to załapałem. Zawsze mnie do takich rzeczy ciągnęło bardziej niż do śrubek – opowiada.

W zeszłym roku otrzymał stypendium ministerialne na restaurowanie haftu dobrzeńskiego. Z ogromnej pracy w terenie powstał wzornik haftu trzynastu gmin powiatu opolskiego. Bardzo charakterystyczny.

– Ten haft różni się nawet między miejscowościami. Tutaj, na przykład, mamy Popielów. Jest tu typowa śląska róża, ale charakterystyczna dla nas, bo w fiolecie. Nigdzie tak się nie haftuje róż. Do tego oliwkowe gałązki – mówi hafciarz, wskazując na fartuch prababki. – A tu mamy Dobrzeń Wielki. Haft jedwabiem na jedwabiu. Stara tkanina, prawie się rozpada. Kto to nosił? Ślązaczki! Rano doiły krowy, potem szły do kuchni. W takim właśnie białym fartuchu. A tu mamy wzór z Chmielowic – to wzór przeze mnie odtworzony. Róża jest zachowana, ale ma inną kolorystykę. A tu mamy fartuch ewangeliczki z pobliskiego Kupu. Po czym można było ją poznać? Cały strój był czarny i na nim czarny fartuch z czarnym haftem. Tylko w niedzielę do kościoła zakładała biały czepek. U ewangelików – ascetycznie, bez kolorów – opowiada Piotr i przebiera między stuletnimi tkaninami w świetnym stanie.

Haft dobrzeński

Biorę do ręki kolejną z kupki idealnie złożonych. Przyglądam się tkaninie i coś nie pasuje mi w hafcie. Jak na złość nigdzie nie ma lewej strony.

– Bo tu nie ma lewej. To zawsze jest dwustronne! Bo to nie jest haft oszczędny, tylko bogaty. Na okrętkę, ścieg pełny atłasek. Właściwie nie da się odróżnić, gdzie prawa, gdzie lewa. Ja nie potrafię nawet haftować tak, żeby było widać lewą. Kiedy prezentuję stare rzeczy, chwilę zajmuje mi ustalenie strony – mówi Piotr.

Pytam, czy uszyłby taką haftowaną spódnicę do ziemi. Mówi, że nie – z prostego powodu. Dziś po prostu nie ma takich tkanin. I zastanawia się, jak to możliwe, że ten haft na prababcinym fartuchu nie ma ani jednego zaciągnięcia.

– Cały czas rozważam, jak one tym jedwabiem haftowały. Tu nie widać ani jednego zaciąg­nięcia! Ja nie mam zniszczonych rąk, a każdy najmniejszy zadzior na skórze zaszkodzi nitce. A one przecież miały ręce zniszczone od pracy w ziemi. Ja zrezygnowałem z jedwabiu, bo postrzępiłem go w kilka chwil – mówi hafciarz.

Dalej przeglądamy zawartość kartonu, który Piotr zabiera ze sobą na warsztaty i wykłady. Jest bawełniana chusta w śląskie róże. Są dwa spiegeltuchy, czyli tzw. chusty tureckie. Długie i szerokie, z cieniutkiej wełny. Jedna we wzór orientalny, druga w „rybki”, czyli „łezki”. To także charakterystyczny wzór turecki. Mówi się, że zainspirowany kształtem migdała albo kropli deszczu.

– Jak ona poszła do kościoła w takiej chuście, to była taka partia! Można to było kupić w Berlinie. Kolorowa chusta była na lato, a „rybki” na jesień i zimę – wyjaśnia popielowski artysta i dodaje, że stare stroje rzadko były prane – raczej je wietrzono.

Kiedy Piotr odkrywa te stuletnie, pachną nie tylko kulą na mole. A w czym haft dobrzeński jest inny od pozostałych? Tym, że margerytka dobrzeńska haf­towana jest trzema kolorami: białym, czerwonym i zielonym. Tak podaje wzornik z 1986 roku, ale haft jest dużo starszy.

Między różą a nawłocią

Piotr chce zaskoczyć i każe zgadywać wiek. Podaje haftowany w kwiaty biały, ale nieco już pożółkły obrus. Na nim róże, margerytki, prosty, ale wdzięczny wzór. Dookoła mereżka. Wygląda na maszynową, więc mówię, że pewnie jakiś początek XX wieku.

– Otóż nie. To 1850 rok. Już wtedy stosowano maszyny i ta mereżka jest maszynowa. Mam ten obrus od sąsiadki, wiem, kto i kiedy go zrobił, ile pani miała lat, znam jej imię i nazwisko. Myślę, że to może być największy i najstarszy wyrób hafciarski w powiecie – chwali się Piotr.

Na chwilę naszą uwagę zajmuje motyw granatu w hafcie dobrzeńskim. To motyw obecny w hafcie liturgicznym. Skąd więc w ludowym hafcie? Piotr ma przekonujące wyjaśnienie tajemnicy.

– W połowie XVIII wieku rozpoczął się proces kasaty klasztorów. Zakonnice wracały do swoich domów. A to, co potrafiły robić najlepiej, to modlić się i haftować. I podejrzewa się, że wtedy przeniosły motywy liturgiczne do haftu ludowego. Prowadziły też szkoły dla dziewcząt – wyjaśnia Piotr.

Nie byłby sobą – hafciarzem ani twórcą ludowym – gdyby nie miał na sobie czegoś haftowanego i własnej roboty. Kiedy się lepiej przyjrzeć, na jego białej koszuli pod lewym obojczykiem można dojrzeć białą różę. Na plecach ma nieco bardziej rozbudowany wzór. Chciał mieć coś wizytowego na gale i uroczystości. Jednak zaskakuje czymś jeszcze. Wyciąga dwa tamborki ze swoją robotą. Na nich wzory dość kreatywne.

– Ja jestem hafciarskie ADHD. To był pomysł na to, żeby wprowadzić do dobrzeńskiego coś nowego. Tu są sikorki, bo w naszym nie było zwierząt. A tu jest fuzja śląsko-szamotulska. Róże czarna i biała – nasze. Listki na tiulu – szamotulskie – mówi trochę niezadowolony ze swojego czarnego haftu.

Kiedy nie haftuje, dogląda uli. Jest jednym z nielicznych w okolicy pszczelarzy produkujących miód nawłociowy. To podobno miód, który niczym nie ustępuje legendarnemu i cudownemu azjatyckiemu miodowi manuka.

– Świetny, ale coraz trudniej go uzyskać. Kilka lat temu mieliśmy całe połacie nawłoci, bo jest ekspansywna. Jest chwastem, rolnicy chyba dostają dopłaty za jej wycinanie i prawie jej nie mamy. Miód jest podobny w smaku do gryczanego. Ma smak kwaskowaty i aromat „skarpetkowy”. Polecam – mówi Piotr.

Jeśli chcecie zobaczyć, jak z bliska wygląda i jak powstaje śląska róża czy dobrzeńska margerytka, wejdźcie na prowadzony przez niego profil „Hafty śląs­kie” na Facebooku. A jeśli chcecie się nauczyć takiego haftowania, zaproście Piotra – prowadzi warsztaty w całym kraju.

Karolina Kasperek

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
12. grudzień 2024 13:49