StoryEditorwiadomości z branży

Lekarka weterynarii: likwidacja ogniska ASF w chlewni to były najcięższe dni w moim życiu zawodowym

23.12.2021., 18:12h
Magdalena Czaplińska jest lekarzem weterynarii z firmy Agri Vet świadczącej usługi dla firmy Agri Plus. Swoją działalność prowadzi w Polsce północno-wschodniej, więc była w centrum walki z afrykańskim pomorem świń od samego początku. Pytamy ją o doświadczenia rolników, którzy muszą funkcjonować w rejonie dotkniętym chorobą, oraz codzienność pracy lekarza weterynarii w terenie.

Jak sytuacja związana z rozprzestrzenianiem się afrykańskiego pomoru świń wpływa na rolników, którym zapewniacie opiekę weterynaryjną i co obecnie jest największym zagrożeniem w zwalczaniu tej choroby?

Zwłaszcza jeśli chodzi o województwa warmińsko-mazurskie i podlaskie, to jesteśmy mocno doświadczeni przez afrykański pomór świń. Moi koledzy i ja mieliśmy do czynienia z wirusem na fermach z nami współpracującymi, ale także tymi doświadczającymi ograniczeń w przemieszczeniach zwierząt, gdy w ich okolicy pojawiał się ASF. Zdecydowanie wciąż najbardziej rolnicy są zaniepokojeni ciągłą obecnością dzików. Pomimo że jest ich mniej, ponieważ miała miejsce wyraźna redukcja populacji, to jednak ślady ich bytności wciąż są znajdowane. Kiedy odwiedzamy chlewnie, gospodarze stale podkreślają, że odstrzał jest na niewystarczającym poziomie.

Czy rolnicy są już świadomi zagrożenia, jakie niesie ze sobą ASF, czy ciągle myślą, że ich stad ta choroba nie dotknie? Jakie działania podejmujecie, aby uchronić stada przed wirusem?

W strefie białej jeszcze zdarza się takie myślenie, że wirus jest gdzieś daleko, czymś obcym. Natomiast w strefach z ograniczeniami większość gospodarstw już tyle słyszała o skutkach afrykańskiego pomoru świń lub sama ich doświadczyła, że jest przygotowana pod względem bioasekuracyjnym, a rolnicy robią wszystko, aby nie dopuścić do zakażenia. Ogrodzenie, podział na strefy, a także plany bezpieczeństwa biologicznego są u wszystkich, z którymi działamy. Aczkolwiek nie wszystkie plany zostały już zatwierdzone przez powiatowych lekarzy weterynarii, a to jest wymagane przy przemieszczaniu świń. Na dniach powinno to być dopracowane i sfinalizowane. Na szczęście nasza firma, wiedząc o planach Unii dotyczących zwiększonych wymagań bioasekuracji, dużo wcześniej przygotowywała rolników na czekające ich obowiązki. Dzięki temu nie byli zaskoczeni, a my mocno naciskamy na kwestie ochrony stada, ponieważ bardzo pomaga nam to w codziennej pracy.

Wprowadzenie zasad wyrabia u rolników nawyki, jak chociażby dotyczące zmiany obuwia czy odzieży pomiędzy budynkami, dezynfekcji, które pozostają z nimi na lata i chronią nie tylko przed afrykańskim pomorem świń. Rolnicy często mają wątpliwości, czy potrzebne jest wypełnianie tak wielu dokumentów, twierdzą, że się dublują, ale niestety przepisy są okrutne i muszą być spełnione. Ponieważ boją się, że afrykański pomór świń może się u nich pojawić, już nie dyskutują nad sensem stosowania tych zasad.

Likwidacja ognisk ASF to z pewnością wielkie emocje i przeżycie dla gospodarzy, ale także dla lekarzy weterynarii, którzy opiekują się zwierzętami. Nie jest łatwo dokonać eutanazji kilku chorych sztuk, a co dopiero setek czy tysięcy świń. I nie mam tu na myśli tylko strony organizacyjnej, ale taką zwykłą ludzką wrażliwość. Czy uczestniczyła pani w takich działaniach i jak sobie pani z tym radziła?

W 2018 roku brałam udział, współpracując z ramienia firmy z powiatowym lekarzem weterynarii wydającym decyzję o zabiciu zwierząt, w likwidacji ogniska w chlewni zajmującej się tuczem, a w 2019 roku na fermie macierzystej utrzymującej lochy. To były najcięższe dni w moim życiu zawodowym. Sam akt zabijania świń na fermie jest bardzo przerażający i dramatyczny. Mam nawet ciarki teraz, kiedy to wspominam. Gospodarzom tym bardziej jest trudno odnaleźć się w tej sytuacji, emocje są straszne, ponieważ my także jesteśmy z nimi zżyci, z ich rodzinami i chcemy im jak najbardziej to ułatwić. Pierwsze pytanie, jakie się wówczas najczęściej pojawia i na które też z reguły nie znajduje się odpowiedzi, to skąd wziął się wirus w gospodarstwie.

Pracując z rolnikami, uczulamy ich na dokładne prowadzenie dokumentacji i przechowywanie jej w jednym, wyznaczonym miejscu, aby w takim momencie nie trzeba było dopiero zbierać papierów, ponieważ rolnik wtedy nie ma do tego głowy. Na szczęście w tych miejscach, z którymi miałam do czynienia ja oraz moi koledzy, gospodarze otrzymali odszkodowania za likwidację stada, co oznacza, że wszystkie wymogi były spełnione i zachowano wysoki poziom bioasekuracji. Powrócili też do produkcji.

Czy problemy zdrowotne pojawiające się w chlewniach wynikają faktycznie z występowania schorzeń, czy częściej są wynikiem niedociągnięć w zarządzaniu stadem, błędów w żywieniu bądź utrzymaniu?

Każde gospodarstwo jest inne i różne są w nich zwierzęta. Niestety, faktycznie mamy coraz więcej chorób w produkcji zwierzęcej, ale dysponujemy też metodami radzenia sobie z nimi. Dzisiejsze świnie w porównaniu z tymi sprzed lat są wrażliwsze na zmiany środowiskowe i mikroklimatyczne. Najczęściej objawia się to w bardzo nienaturalnych zachowaniach, agresji i pogryzieniach. Przy utrzymaniu rusztowym to znaczący problem. Dawniej na ściółce świnie miały możliwość rycia, żucia. Agresja doprowadza do tego, że zwierzęta różnicują się wagowo, chorują. W bardzo dużych grupach, z jakimi najczęściej mamy do czynienia, odczuwają lęk i niepokój. Musimy rozumieć ich zachowania i potrzeby oraz dostosowywać budynki i warunki utrzymania. Zalecamy stosowanie w kojcach zabawek i materiałów manipulacyjnych. Istotne jest wyodrębnienie w kojcu trzech stref, a mianowicie pobierania paszy i wody, defekacyjnej oraz legowiskowej. Wystarczy, że automat paszowy jest ustawiony centralnie i zaburza to podział na strefy i harmonijne funkcjonowanie świń. Znacznie lepszym rozwiązaniem jest umieszczenie automatów paszowych w przegrodach między kojcami. Nie zawsze można wprowadzić takie rozwiązania, gdyż niektórzy rolnicy rozpoczynający z nami współpracę posiadają już gotowe budynki.

Współpracujecie przede wszystkim z rolnikami, którzy prowadzą tucz nakładczy. Na co powinni zwracać uwagę, kiedy warchlaki przyjeżdżają do gospodarstwa?

Współczesne rasy świń mają bardzo cienką słoninę, dlatego są wrażliwe na wszelkiego rodzaju przeciągi, wahania temperatur. Czasami wydaje się, że w budynku jest bardzo sprawnie działająca wentylacja i dobra jakość powietrza, a okazuje się, że wymiana powietrza jest zbyt intensywna, a podmuchy zbyt silne, co sprawia, że zwierzęta stają się nerwowe i agresywne. Nie tylko więc musimy zwracać uwagę na potencjalne choroby, ale najważniejsza jest obserwacja zachowania świń, zwracanie uwagi na rzeczy, które wydają się na pierwszy rzut oka proste i oczywiste. W okresie zimowym problemem na fermach staje się streptokokoza, która jest ściśle związana z wilgotnym, zimnym podłożem. Dlatego tak ważne jest odpowiednie nagrzanie chlewni przed wstawieniem prosiąt i to, o czym wspomniałam wcześniej, czyli łatwość znalezienia w kojcu czystej i suchej strefy legowiskowej.

Coraz większy nacisk kładzie się na ograniczanie zużycia antybiotyków w chowie zwierząt. Polskę czekają duże wyzwania w tym względzie, aby podawać mniej leków, a uzyskiwać wysoką zdrowotność. Czy jesteśmy gotowi na to, aby produkować świnie bez antybiotyków?

– Jednym z moich zadań w Agri Plus jest kontrola ilości używanych antybiotyków przez lekarzy weterynarii. Uważam, że istotne jest podnoszenie ich świadomości, uczulanie na ważną rolę diagnostyki, która pozwala na wybór trafnego leczenia. Trendy europejskie są ukierunkowane na profilaktykę, stosowanie autoszczepionek i substancji pochodzenia roślinnego. Jest wiele produktów, które nie są antybiotykami, a polepszają zdrowotność zwierząt, i coraz bardziej się ku nim skłaniamy. Zwłaszcza że leczenie kosztuje, więc antybiotyki nie są podawane pochopnie. Usługi weterynaryjne i leczenie są po stronie Agri Plus, a dobór leków poprzedzony jest diagnostyką, aby leczenie było precyzyjne. Dzięki temu właśnie udaje nam się mocno ograniczać ich wykorzystanie w produkcji. Staramy się podawać leki iniekcyjnie zamiast w wodzie do picia, ponieważ jest większa skuteczność przy niższej dawce. Około 40% wody jest rozlewane, więc potrzeba znacznie więcej antybiotyku, by uzyskać ten sam efekt, albo po prostu traci się pieniądze.

Ważna jest jakość zwierząt, ich masa ciała przy odsadzeniu, zarządzanie siarą, ponieważ lochy charakteryzują się genetyką dającą bardzo liczne mioty. Trzeba więc zadbać, by prosięta napiły się wystarczająco dużo siary. O zdrowotności zdecydują wszystkie te elementy plus warunki w chlewni, do której trafią do tuczu. Mam na myśli w miarę małe, wyrównane grupy, dużą liczbę poideł i dostęp do paszy, aby nie były zestresowane i nie dochodziło do agresji.

Od jak dawna pracuje pani jako lekarz weterynarii i skąd takie zamiłowanie?

Ukończyłam studia weterynaryjne w 2004 roku i przez pierwsze 3 lata pracowałam w Inspekcji Weterynaryjnej, jednak stwierdziłam, że bardziej interesuje mnie praca w terenie, ze zwierzętami. I tak w 2007 roku trafiłam do Agri Plus. Pierwsze 6 lat to było zdobywanie doświadczenia na wszystkich etapach produkcji i chowu świń. Bardzo mi się to spodobało, choć pierwsze miesiące spędziłam tak naprawdę jako pomocnik i zapoznawałam się z pracą u podstaw. Od zawsze chciałam być lekarzem weterynarii, ponieważ mój ojciec prowadził państwową lecznicę weterynaryjną, mama jest zootechnikiem, babcia też była zootechnikiem i jednocześnie nauczycielką w szkole rolniczej, więc można powiedzieć, że mam to we krwi. Zwierzęta i biologia otaczały nas zawsze, choć początkowo myślałam, że będę zajmować się zwierzętami domowymi.

Co jest najtrudniejsze w tej pracy?

Tak naprawdę uwielbiam moją pracę i nie twierdzę, że jest ciężka. Żyję według zasady, że gdy znajdzie się to, co najbardziej lubimy robić, wówczas nie przepracujemy ani jednego dnia, bo praca staje się pasją. Tak jest w moim przypadku. Niemniej, trzeba mieć podejście do ludzi, z którymi przychodzi nam pracować. Ważna jest umiejętność współpracy, przekonania ich do zmiany nastawienia. Nie jest to łatwa praca, ale bardzo satysfakcjonująca. Pracujemy ze zwierzętami, żywymi istotami, więc musimy wykazywać się empatią.

Pracując w naszej organizacji, miałam możliwość nie tylko ukończenia studiów podyplomowych w specjalizacji z chorób świń w Instytucie Weterynaryjnym w Puławach pod okiem prof. Zygmunta Pejsaka, ale także odbycia szkoleń w ośrodkach naukowych na świecie, między innymi na Uniwersytecie Iowa w Stanach Zjednoczonych, w Instytucie badawczym w Deventer w Holandii. Ponadto w tym roku zostałam zaproszona do uczestnictwa jako członek VPC (Veterinary Practitioner Council) w 13. Europejskim Sympozjum Zarządzania Zdrowiem Świń, które odbędzie się w Budapeszcie w 2022 roku. Jest to prestiżowe stowarzyszenie i konferencja na temat produkcji trzody chlewnej.



Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Dominika Stancelewska

Zdjęcie: archiwum ​Magdalena Czaplińska

Oprac. Natalia Marciniak-Musiał na podstawie artykułu D. Stancelewskiej  pt.Weterynaria? Mam to w genach!, który ukazał się w Tygodniku Poradniku Rolniczym 51-52/2021 na str. 68.  Jeśli chcesz czytać więcej podobnych artykułów, już dziś wykup dostęp do wszystkich treści na TPR:  Zamów prenumeratę.

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
27. kwiecień 2024 12:24