– Przez wiele lat mieliśmy potężne problemy z terminowym wykonywaniem zabiegów chemicznych – wspomina Krzysztof Tutka. – Bo jeździliśmy na pola z zawieszanym 400-litrowym opryskiwaczem, który za jednym przejazdem był w stanie wykonać zabieg na powierzchni półtora hektara. A że część pól mamy oddalonych nawet dziesięć kilometrów od gospodarstwa, to na te działki musieliśmy ciągnąć beczkę z wodą. To generowało niepotrzebne koszty. Dlatego zrodził się pomysł zakupu używanego, samojezdnego opryskiwacza. Ale każda z maszyn, którą oglądaliśmy, nie tylko była droga, ale nadawała się od razu do remontu. Kolejnym pomysłem był zakup traktora JCB Fastrac lub MB Trac z zamiarem nabudowania na nim zbiornika na ciecz. Tutaj rynek też niewiele oferował. I to wtedy zrodziła się myśl, aby kupić osie jezdne i na ich bazie samodzielnie zbudować samojezdny opryskiwacz. Tata poradził mi, abym poszukał mostów od ciężarowego Stara 266, które są znane z wytrzymałości. Gdy ich szukałem w internecie, trafiłem na wyprzedaż mienia wojskowego. Na sprzedaż wystawiany był m.in. Star 244. Wyglądał całkiem nieźle, a jego cena wywoławcza wynosiła tylko 4000 zł....
