Gościnne powitanie w sercu gospodarstwa Pawlaków
Na powitanie wychodzi pan Andrzej, który prosi o zaparkowanie samochodu kawałek dalej, tak, by mogła przejechać cysterna odbierająca właśnie mleko. Wokół gospodarza kręci się gromadka psów, po chwili z hortensji i innych powalających zapachem kwiatowych cudów, wyłania się żona Małgorzata. Wchodzimy wraz z najmłodszym pupilem do domu, na stole w salonie bukiet świeżo ściętych róż, obok na talerzu kuszące wyglądem ciasto, oczywiście z owocami z przydomowego ogrodu oraz dorodne winogrona.
– W Kamieniu osiedlili się moi rodzice, którzy po II wojnie światowej przyjechali na Ziemie Odzyskane z Lubelszczyzny. W ramach parcelacji nabyli 15 ha ziemi, spłacaliśmy tę ziemię w ratach przez lata. Grunty te chciano włączyć do tworzonej spółdzielni, ojciec być przeciwny, wolał gospodarować na swoim, zaoferowano mu więc grunty zamienne i tak osiedlił się właśnie tutaj – snuje opowieść pan Andrzej. – Początki były trudne, nawet prądu nie było, przy lampach naftowych się uczyliśmy. Ojciec zawiózł nas do szkoły koniem albo na rowerze pierwszego dnia, a potem to już chodziło się pieszo, a było co iść. Do szkoły w Radawnicy mieliśmy 4 kilometry. Tutaj wychowała się siódemka mojego rodzeństwa. Po jakimś czasie tata kupił 6 ha ziemi prawie przy samym domu, oficjalnie transakcja musiała być jednak zapisana na jego siostrę, bo państwo nie pozwalało mieć więcej niż 15 ha. Takie to były czasy.
Przejęcie gospodarstwa i czasy Gierka
W 1980 r., kiedy Pan Andrzej ukończył technikum rolnicze w Złotowie i zdał maturę, gospodarstwo przeszło w jego ręce. Jeszcze za czasów gierkowskich powiększono je o 10 ha.
– Ziemia ta pochodziła z Państwowego Funduszu Ziemi. Jak Gierek doszedł do władzy pozwolił rolnikom powiększać gospodarstwa. I tak na 31 ha gospodarujemy do teraz – dodaje pan Andrzej.
Krowy są tutaj od zawsze
W gospodarstwie u Pawlaków krowy są od zawsze, wcześniej senior Pawlak trzymał też owce i świnie. Musiał się mocno starać, by wyżywić liczną rodzinę.
– Ojciec rozpoczynał od 10 krów. Mama doiła je ręcznie. Jak skończyłem szkołę rolniczą pobudowaliśmy oborę uwięziową na głębokiej ściółce z wyciągiem obornika i stodołę obok. Od lat utrzymujemy 20 krów dojnych, stado jest pod oceną użytkowości mlecznej. Z roku na rok zwiększaliśmy wydajność, i to muszę zaznaczyć, że też dzięki „Tygodnikowi” doszliśmy do około 8 tys. litrów, co daje około 120 tys. l rocznie. Jak na to, że krowy żywią się głównie na pastwisku, a dożywiane są kiszonką z kukurydzy, sianokiszonką poza sezonem pastwiskowym i własnymi paszami, to dobry wynik. Jałówki zostawiamy na remont stada, byczki sprzedajemy – komentuje gospodarz.
