StoryEditorWiadomości rolnicze

Stado dotknięte kryzysem mlecznym

30.03.2017., 17:03h
Z Marianem Ilnickim – prezesem Spółdzielczej Agrofirmy Witkowo rozmawia Andrzej Rutkowski.

Prezes Marian Ilnicki

To już prawie 60 lat za sterami Spółdzielczej Agrofirmy Witkowo, a prezes zdaje się nadal nie myśleć o emeryturze?

– Tak to u nas jest, że co 5 lat wybieramy prezesa. Ja już przy kilku takich okazjach podkreślałem, że co swoje zrobiłem i mogę odejść, ale oni nadal mnie chcą. Następne Walne sprawozdawczo-wyborcze przypadnie w 2020 roku, to będzie dobry moment, aby udać się na jakże zasłużoną emeryturę, dobiegając dziewięćdziesiątki. Niech młodzi się wykażą. Co do historii, to pracę w spółdzielni zacząłem w roku 1956 na stanowisku traktorzysty, a od 1958 nieprzerwanie pełnię funkcję prezesa. Udało zrobić się dużo, ale pewnie można było więcej. Dzięki przyjętej koncepcji „od pola do stołu” przetrwaliśmy trudne lata, zaś wiele innych spółdzielni rolniczych upadło. Dziś zatrudniamy ok. 1400 osób, każdy pracownik jest członkiem spółdzielni, a więc współwłaścicielem. Gospodarujemy na 13 tys. ha, zaś moim celem było 15 tys. ha. Choć cały czas jako spółdzielnia prowadziliśmy wykup ziemi, to dziś widzę, że nie był on wystarczający. W czasach przemiany ustrojowej można było znacznie więcej wykupić ziemi pod uprawę i inwestycje.

Pozostając przy koncepcji „od pola do stołu”, o której prezes wspomniał, można stwierdzić, że to właśnie ona powoduje, iż Agrofirma jest wyjątkowa.

– Zdecydowanie tak. Dzięki własnym sklepom i zakładom przetwórczym nie dajemy zarobić pośrednikom praktycznie na żadnym szczeblu. Więcej pieniędzy zostaje w spółdzielni. To co wyprodukujemy jak np. jajka czy mięso, sprzedajemy w swoich sklepach oraz hurtowniach i to nas ratuje. W roku 1989 mieliśmy już 20 sklepów, a dziś mamy ich ponad 80, ponadto mamy także własne hurtownie, dzięki którym nasze wyroby można kupić nie tylko w agrofirmowych, ale także innych sklepach. We wszystkich naszych placówkach handlowych można płacić kartą. Są one zlokalizowane głównie w województwie zachodniopomorskim, ale także i w ościennych. Do sklepów podchodzimy elastycznie, te w których ruch jest coraz mniejszy, zamykamy, a na ich miejsce otwieramy inne w lepszych lokalizacjach. Nie jest tak jak mogłoby się wydawać, że np. nasze sklepy przegrywają z supermarketami czy też dyskontami, wręcz przeciwnie, w tych wspomnianych sklepach klient nie dostanie tego co u nas, jak np. świeżą prawdziwie polską wieprzowinę i wychodząc z marketu wstępuje do naszego sklepu. Oprócz przetwórni mięsa i drobiu, sklepów i hurtowni, posiadamy także własną mieszalnię pasz, własny transport, tłoczarnię oleju i  tartak.


Bydło mleczne pozostało tylko w Reńsku

Już w naszych wcześniejszych rozmowach czasem serio, czasem w żartach, podejmowaliśmy temat, że praktycznie tylko mleczarni brakuje w Agrofirmie. Czy gdyby takowa była, to kryzys na rynku mleka nie doprowadziłby do aż tak dużej redukcji bydła mlecznego?

– Linie technologiczne, infrastruktura i całe zaplecze w mleczarni, to bardzo duża inwestycja. Zaczynając od zera nie byłaby możliwa, ale mało kto wie, że byliśmy blisko posiadania własnego zakładu mleczarskiego. Gdy zaczęły się problemy spółdzielni mleczarskiej w Stargardzie i poszukiwali łączenia z kimś większym, to rozmawialiśmy, aby przyłączyć ją do nas, z czym nie byłoby przecież problemu, byłoby to połączenie dwóch spółdzielni, a raczej przejęcie spółdzielni mleczarskiej przez spółdzielnię rolniczą. Niestety, ówczesny zarząd mleczarni widział inaczej swoją przyszłość. Gdybyśmy przyłączyli do spółdzielni mleczarnię, to i kryzys mleczarski obszedłby się z nami łagodniej, a tak byliśmy zmuszeni do zlikwidowania 2 tys. krów, które w dużej mierze trafiły do mniejszych indywidualnych gospodarstw. Zeszliśmy z 2,5 tys. do 500 krów, a były to sztuki bardzo wartościowe pod względem genetycznym i hodowlanym. Wszak całe stado budowaliśmy na bazie bydła z krajów Europy Zachodniej. Nasza średnia wydajność od krowy to 10 500 kg mleka. Boli tak drastyczna redukcja pogłowia tym bardziej, że do dobrego, wyrównanego i licznego stada dochodzi się latami. Jednak nie mieliśmy wyjścia. Ekonomia jest bezwzględna, przez pierwsze półrocze 2016 roku za litr mleka otrzymywaliśmy nawet 80 groszy, co jest ewenementem na skalę kraju, aby tak niska cena mleka dotknęła tak dużego dostawcę, wszak rocznie odstawialiśmy do mleczarni po 20–25 mln litrów. W Polsce Centralnej i Wschodniej taka relacja ceny do wielkości dostaw nigdy by nie zaistniała, ale jesteśmy tu gdzie jesteśmy. Myślę, że nie ma drugiego stada w kraju, które tak mocno odczułoby na własnej skórze kryzys na rynku mleka i straciłoby tak wiele. Na szczęście mieliśmy z czego dokładać. Trzeba podkreślić, że u nas koszt produkcji 1 litra mleka to co najmniej 1,10–1,15 zł. Nie zejdziemy poniżej tej wartości, wliczając amortyzację oraz koszt pracowników. Co innego w gospodarstwach rodzinnych, gdzie rolnik najczęściej nie liczy kosztów własnej pracy. Dlatego my przez ok. 2 lata doiliśmy mleko poniżej kosztów produkcji. Byłem bardzo zaskoczony tak głębokim kryzysem oraz tym, że nikt ani na szczeblu krajowym, ani unijnym nic konkretnego nie zrobił, aby go złagodzić.

Agrofirma stoi na wielu nogach, dzięki temu, gdy kryzys dotyka jedną dziedzinę produkcji, można załatać dziurę z innego źródła. Najsilniejszą nogą wydaje się być hodowla bydła mięsnego i produkcja wołowiny.

– Na pewno tak. Dlatego postanowiliśmy ją zwiększać. Budynki zwolnione przez bydło mleczne albo już zostały zasiedlone przez sztuki mięsne, albo nastąpi to w najbliższym czasie. Przyjęliśmy plan zwiększania pogłowia we wszystkich posiadanych 6 rasach bydła mięsnego. Dodatkowo krzyżujemy te rasy na potrzeby naszej ubojni. Chcemy na koniec 2019 roku osiągnąć poziom 3 tys. krów matek, przy ogólnej liczebności bydła mięsnego ok. 7,5 tys. sztuk. Obecnie utrzymujemy 1800 krów matek 6 ras mięsnych. Całość pogłowia dochodzi do 5,5 tys. sztuk. Przed ok. 10 laty poszliśmy w kierunku bydła mięsnego, które miało być sposobem na wykorzystanie trwałych użytków zielonych, gdy okazało się, że wysokowydajne hf-y wymagają TMR-u, a nie wypasu. Dziś to bydło mięsne okazuje się naszą deską ratunku.

Angus czerwony to najliczniejsza rasa bydła mięsnego w Agrofirmie, gdyż to na nią jest największe zapotrzebowanie na rynku

Posiadając własną przetwórnię mięsa i tak szeroki wachlarz ras mięsnych, ponadto własny transport, jesteście w stanie dotrzeć bezpośrednio do restauratorów i dzięki temu wasza wołowina ma maksymalne spieniężenie.

– To prawda, tak też robimy. Rolnik, który sprzedaje bydło rzeźne w punkcie skupu lub nawet do zakładu mięsnego nigdy nie osiągnie takiej rentowności jak my. Ale chcemy jeszcze więcej wycisnąć z naszej wołowiny. Niektórzy pewnie myślą, że już się nie da bo mamy przetwórnię mięsa oraz różne rasy dające wołowinę kulinarną najlepszej jakości. Otóż da się, dzięki odpowiedniemu przygotowaniu mięsa do handlu, chodzi o wykrawanie poszczególnych wyrębów oraz ich dojrzewanie. Liczy się rozbiórka tuszy, wręcz perfekcyjne rozdzielanie poszczególnych partii i już jesteśmy w trakcie szkolenia naszej załogi przez profesjonalistę w tym zakresie. Drugi element, to dojrzewalnia mięsa, której nam brakuje i musimy ją wybudować. Takie przygotowanie mięsa ułatwi nam również handel z zagranicznymi odbiorcami. A prawda jest taka, że to właśnie w krajach zachodnich, gdzie społeczeństwo jest bogate, spożywa się duże ilości zdrowej wołowiny. U nas niestety przeciętny obywatel nadal jest zbyt biedny na wołowinę kulinarną, czyli tę dobrej jakości. Sięga po tańszy, ale też bardziej sztuczny drób czy wieprzowinę, gdzie okres produkcji skrócono do minimum, maksymalnie intensyfikując żywienie. Przy bydle nadal okres produkcji jest długi, stosowane są pasze objętościowe i to jest bliskie natury.

A co z norkami amerykańskimi, które są jedną z najmłodszych gałęzi produkcji w Agrofirmie?

– Już pod koniec lat osiemdziesiątych miałem w planach uruchomienie fermy zwierząt futerkowych, jednak inne sprawy były pilniejsze. Po ponad 20 latach powróciłem do tego tematu, gdy chciałem zrekompensować utratę w skali roku 8 mln zł na skutek pomniejszenia dopłat bezpośrednich, dla takich gospodarstw jak nasze. W 2013 roku wybudowaliśmy fermę norek amerykańskich za 55 mln zł wspomagając się 15 mln zł kredytu, który już został spłacony. Wyprawione skóry futerkowe sprzedajemy za granicą m.in. w Kanadzie i w Holandii na specjalnych aukcjach. To dość skomplikowany i długi proces. Ne mamy większego wpływu na ceny. Te gdy budowaliśmy fermę były bardzo dobre ok. 80 euro za wyprawioną skórę, gdy zaczęliśmy sprzedawać spadły nawet do 25 euro. Dziś idą powoli w górę i wahają się w granicach 35–40 euro. To już nie jest zła cena. Możliwości produkcyjne obecnej fermy to 70 tys. sztuk rocznie. Planujemy budowę drugiego obiektu o nieco większej produkcji – 90 tys. sztuk rocznie.

Jakiego rzędu środki przeznaczane są na inwestycje i czy są pewne możliwości oszczędności w Agrofirmie, a może już zostały poczynione?

– Każdego roku z własnych środków wydajemy co najmniej 25 mln zł na inwestycje. Bardzo rzadko, ale w niektórych latach sięgamy także po kredyty. Nigdy nie byłem zwolennikiem kredytów, a wręcz przeciwnie, zawsze miałem zgromadzone oszczędności na tzw. czarną godzinę. I to właśnie nas uratowało po reformie Leszka Balcerowicza, kiedy to upadło wiele gospodarstw nam podobnych. Mając oszczędności i widząc co się dzieje, spłaciłem wszystkie nasze zadłużenia i byliśmy bezpieczni. Co do oszczędności, to takie na pewno wynikły po otworzeniu własnego gabinetu weterynaryjnego. Już od ponad dwóch lat nie korzystamy z usług zewnętrznej lecznicy weterynaryjnej. Do tej pory wydawaliśmy rocznie na lekarstwa dla zwierząt ok. 5 mln zł, zaś teraz jesteśmy w stanie zaoszczędzić z tej sumy 1 mln zł. Skąd takie duże oszczędności, ano stąd, że teraz lekarstwa zamawiamy bezpośrednio z hurtowni i negocjujemy ceny. Średnio kupujemy je po cenach 20% niższych niż było to w przypadku zakupu przez zewnętrzną lecznicę.

Silosy z kiszonkami wysokie na 4 m robią wrażenie

Co prezes sądzi na temat dzisiejszej sytuacji w rolnictwie?

– Obecna władza w moim odczuciu nie dostrzega ani problemów wsi, ani rolników, których zresztą głosami została wybrana, ale i w opozycji nie ma nikogo, kto podjąłby temat rolnictwa. Tak jakby nie było tematu albo rolnikom żyłoby się nadzwyczaj dobrze. Osobiście uważam, że gdyby nie rozwiązania i programy unijne oraz idące za nimi pieniądze, to nasze rolnictwo nie tylko nie rozwijałoby się, ale byłoby w opłakanym stanie. Nadal nikt z góry nie dostrzega, że gospodarstwa rolne nakręcają całą gospodarkę oraz dają zatrudnienie, zarówno te małe, jak i te duże.

Dziękuję za rozmowę.

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
29. kwiecień 2024 10:09