
Tragiczna sytuacja polskiego hodowcy trzody
– Ponieważ sytuacja branży jest wręcz tragiczna, o czym świadczą GUS-owskie dane, tylko 8% tuczonych prosiąt w Polsce pochodzi z naszej rodzimej hodowli, to jako członek MIR wielokrotnie postulowałem o wprowadzenie dopłat do stad podstawowych. Oczywiście chodzi o dopłaty do loch, a nie do tuczników. Tylko to może wpłynąć na zwiększenie liczby i dostępności na rynku krajowych prosiąt. Tylko w roku 2023, kiedy opłacalność tuczu była stosunkowo dobra, pogłowie krajowych loch spadło o 200 tys. sztuk. Później przyszedł rok 2024 i były kolejne likwidacje stad podstawowych. Taka sytuacja zagraża bezpieczeństwu żywnościowemu i tej tendencji nie da się odwrócić bez wsparcia dla stad podstawowych.– podkreślił Wacław Wyszomierski.
Zdaniem rolnika, wiele stad podstawowych likwiduje się w momencie głębokich dołków cenowych, kiedy muszą dopłacać do produkcji.
Trudno podnieść się po likwidacji produkcji
– Jeśli ktoś zlikwiduje stado podstawowe, to nigdy już do tego nie wróci, bo jest to zbyt drogie. Utrzymując tylko tuczniki w cyklu otwartym, bez loch, rolnik ponosi mniejsze ryzyko, bo zawsze w dołkach cenowych może pozwolić sobie na okresy przestoju. U nas produkcja musi być ciągła i niejednokrotnie musimy do niej dopłacać – stwierdził Wacław Wyszomierski.
Gdyby było więcej krajowych stad podstawowych loch, to też byłby większy rynek na zboża paszowe, które coraz trudniej sprzedać krajowym producentom. Gdy rolnik wchodzi w modny w ostatnim czasie tucz nakładczy, to nie spasa swoich zbóż, nie spasa zbóż od sąsiada, tylko gotową paszę przemysłową, często z zagranicy.
Produkcja uzależniona od zachodu
– Mając tak mało loch uzależniamy się od zagranicznych prosiąt i to zagraniczni dostawcy dyktują ich ceny i korzystają na tej sytuacji, sterując cenami w zależności od zapotrzebowania na naszym rynku. W tej sytuacji prosięta są drogie i wielu rolników nie stać na ich zakup i są zmuszeni do wchodzenia w tucz nakładczy, gdzie są parobkami we własnym gospodarstwie. Jednak paradoksalnie nie ryzykują stratą, tak jak my, którzy działamy na własną rękę. Dużo nie zarobią, ale mają pewność, że będą nad kreską. Tylko jeśli więcej rolników wejdzie w tucz nakładczy, to stawki oferowane za jednego tucznika będą coraz niższe. I tu znów przy tuczu nakładczym głównie zarabiają zagraniczne firmy, a jako hodowcy i rolnicy wszyscy tracimy – powiedział Wacław Wyszomierski.
Więcej stad w cyklu zamkniętym oznacza też mniej przemieszczeń zwierząt, co ma znaczenie w przeciwdziałaniu chorobom zakaźnym jak ASF, nie mówiąc już o pryszczycy.
– Mam nadzieję, że pryszczyca do nas nie przyjdzie, bo byłaby to tragedia nie tylko dla hodowli trzody chlewnej, ale i dla bydła. Rozmawiałem z panią inspektor z weterynarii i na pytanie o ile jest to groźniejsza choroba od ASF, to powiedziała, że 100-krotnie. Przy takim zagrożeniu niezwłocznie trzeba zmienić przepisy łowieckie, bo przecież każdy widzi ile jest dzików, które chodzą sobie nawet w miastach po osiedlach – zakończył rolnik.
Andrzej Rutkowski
fot. arch. pryw