Gospodarstwo wielokierunkowe – sposób na przetrwanie
– Jestem ostatnim Mohikaninem i to nie tylko dlatego, że mam małe towarowe gospodarstwo, ale dlatego, że jest ono wielokierunkowe. Nie znam drugiego rolnika, który w dzisiejszych czasach utrzymywałby zarówno trzodę chlewną, bydło opasowe oraz uprawiał truskawki. Właśnie dlatego, że prowadzę gospodarstwo wielokierunkowe, to jeszcze utrzymuję się na rynku przy stosunkowo małym areale i coraz niższej opłacalności. Staram się wycisnąć z tego areału najwięcej jak jest to możliwe np. poprzez uprawę poplonów, po zbiorze zbóż, w celu pozyskania paszy dla bydła. Dokupuję sporo zbóż paszowych, gdyż areał 10 ha ogranicza nas pod względem produkcji pasz – podkreślił Grzegorz Ambroziak.
Upór i pracowitość zamiast narzekania
Dzięki uporowi, pracowitości i wielu kierunkach produkcji, 10-hektarowe gospodarstwo też może mieć miejsce na mapie towarowego rolnictwa. Choć jak podkreśla sam Grzegorz Ambroziak, jest coraz trudniej.
– Nie jestem z tych co narzekają, choć niektórzy mówią, że narzekanie to typowa cecha rolników. Jednak generalnie ekonomicznie jest coraz gorzej i to nie tylko w małych gospodarstwach, ale też większych, gdzie specjalizacja i koncentracja produkcji wymaga dużych nakładów, łącznie z kredytami, a spadki cen płodów rolnych są znacznie bardziej ryzykowne niż w moim przypadku – przyznał Grzegorz Ambroziak.
Truskawki schodzą na dalszy plan
Z roku na rok rolnik uprawia coraz mniej truskawek, co jest głównym tego powodem?
– Truskawek uprawiamy coraz mniej nie tylko ze względu na cenę, ale także ze względu na brak najemnej siły roboczej. W ostatnich latach musimy w dużej mierze polegać na zbiorze we własnym zakresie, co daje ograniczone możliwości – wyjaśnił rozmówca.
Kryzys w produkcji trzody chlewnej
Grzegorz Ambroziak jest jednym z nielicznych rolników, któremu przy małym gospodarstwie udało się utrzymać produkcję trzody chlewnej i to w cyklu zamkniętym. Jednak obecne ceny żywca wieprzowego spadają i wydaje się, że sięgnęły dna, zwłaszcza patrząc na wysokie koszty produkcji.
– Z rolniczej mapy Polski zniknęło mnóstwo małych i średnich stad trzody chlewnej w wyniku zawirowań cenowych oraz sytuacji związanej z ASF-em. Rolnicy wystraszyli się kontroli, nowych wymagań i dodatkowych inwestycji z tym związanych. W naszej gminie zostało dosłownie kilku producentów trzody chlewnej. Obecne ceny są bardzo niskie. Ja sprzedaję na raz od 10 do 30 tuczników do pośrednika i cena, jaką mi oferuje to 4,80 zł za kg. Patrząc na koszty produkcji, to jest ona wręcz tragiczna, to cena sprzed 30 lat! To „nagroda” za te wszystkie wymogi, jakie spełniły gospodarstwa, które przetrwały, czujemy się, że ktoś zrobił nas w konia. Nikt nie docenia naszej pracy i zaangażowania, aby na wsi była jeszcze produkcja rolnicza i co ważne, produkcja zrównoważona, nieuciążliwa dla środowiska, w przeciwieństwie do dużych chlewni przemysłowych – stwierdził Grzegorz Ambroziak dodając, że rozłożenie na łopatki polskiej produkcji trzody chlewnej skutkuje też tym, że rolnicy nie mają dziś gdzie sprzedać zbóż paszowych.
Bydło opasowe jako stabilna alternatywa
Choć rolnik nie utrzymuje dużo bydła opasowego, to aktualnie jest to najbardziej dochodowa gałąź produkcji, jaką prowadzi.
– Nie jestem zwolennikiem bardzo wysokich cen przez stosunkowo krótki okres, a cen zrównoważonych i stabilnych na okres długofalowy. Ponieważ upadek z wysokiego konia bardzo boli. Już dzisiaj wysokie ceny żywca wołowego wpłynęły na bardzo wysokie ceny cieląt do opasu, a wręcz trudno jest zakupić takie cielęta. Od lat w rolnictwie nie ma ani cen stabilnych, ani cen minimalnych, które mogłyby zabezpieczyć nasze interesy – zakończył Grzegorz Ambroziak.
Andrzej Rutkowski
fot. arch. pryw.
