Braki w żywcu
Jak zaznacza Sławomir Kaczor, prezes grup producenckich Bizon z Wielkopolski, na rynku obecnie brakuje żywca wołowego, co przekłada się m.in. na jego wysokie ceny.
– Do Polski nie przyjeżdża towar z krajów, w których występuje choroba niebieskiego języka, a ponadto, pomimo regionalizacji, są problemy z przywozem towaru z krajów, gdzie wystąpiła pryszczyca, tj. ze Słowacji oraz z Węgier. Niektóre ubojnie, które kiedyś sprowadzały stamtąd żywe bydło albo mięso, przerzuciły się zdecydowanie na krajowych dostawców. Nie chcą bowiem ponosić ryzyka. Gdyby się okazało, że w sprowadzanym towarze wykryto pryszczycę, byłby bardzo poważny kłopot, dlatego ceny skupu u nas mocno podskoczyły i dochodzą poubojowo do 26–27 zł/kg w klasie O – mówi Kaczor.
Jacek Klimza, prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego, zwraca uwagę, że z chorobą niebieskiego języka borykamy się od dłuższego czasu.
– Kiedy pracowaliśmy z Głównym Inspektoratem Weterynarii nad wypracowaniem odstępstw dotyczących importu i doszliśmy do tego, że mieliśmy już uzgodnione dokumenty, pojawiła się pryszczyca w Niemczech, a potem na Węgrzech oraz Słowacji i wszystko zostało wstrzymane. Ponieważ brakuje żywca, drożeją także cielaki i odsadki. Warto zauważyć, że rocznie importujemy kilkaset tysięcy cieląt – komentuje Klimza.
Sławomir Kaczor podkreśla, że z roku na rok ubywa w Polsce gospodarstw zajmujących się opasem. Jest bowiem pewna granica opłacalności, poniżej której nie da się tego robić. Widzi to, jeżdżąc po Polsce. Takie dylematy mają także niektórzy rolnicy z jego grup producenckich – i to pomimo wysokiej ceny skupu żywca.
Jak zaznacza Kaczor, bydła rzeźnego nie ma też dużo na Litwie, Łotwie czy w Estonii. U nas rozchwytywane są nie tylko byki, ale także krowy, zwłaszcza przez tych, którzy mają podpisane umowy z McDonaldem. Co prawda, takich sztuk jest nieco więcej na fermach w wymienionych krajach czy na Słowacji i można zakupić tam większe partie, ale tam też nie jest już tanio.
Niebezpieczeństwo pryszczycy nie zniknęło
Chociaż ani na Słowacji, ani na Węgrzech nie ma kolejnych ognisk pryszczycy, to ostatnio pojawiła się ona w Turcji, przy granicy z Irakiem, tak więc niebezpieczeństwo pryszczycy nie zniknęło i trzeba podchodzić do tego zagrożenia ciągle bardzo rozważnie. Słowacy rozważają już powrót do handlu również z terenów objętych ograniczeniami. Myślą o tym, aby zwierzęta przed dalszą sprzedażą trafiały do punktów, gdzie będą podlegały badaniom, a dopiero potem mogły wyjeżdżać dalej.
– Kiedyś nie było problemu, aby kupić cielęta na Warmii. Teraz nawet tam jest z tym problem. Wynika to nie tylko z tego, że gospodarstw oferujących cielęta jest mniej, ale także z tego, że nasze cielęta są rozchwytywane przez handlarzy z południowych krajów. Warto też podkreślić, że dochodzi do takich sytuacji, że z Polski wywożone są cielęta do krajów, w których mają profesjonalne odpajalnie i odchowalnie, np. do Niderlandów, a potem część z nich do nas wraca. Warto wyciągnąć z tego wnioski i stworzyć warunki, żeby nasi hodowcy mieli to w swoich rękach – zaznacza Kaczor.
