StoryEditorInterwencja

Głupota dotkliwsza od suszy

17.08.2015., 11:08h
Od kilku dni ministerstwo rolnictwa informuje o występowaniu suszy w naszym kraju. Wylicza, że poszkodowanych są dziesiątki tysięcy gospodarstw w kraju. Zapowiada też, że uruchomi hojną pomoc dla rolników.

Minister rolnictwa Marek Sawicki na konferencji 10 sierpnia br. przyznał, że suszą jest dotkniętych nawet milion hektarów gruntów rolnych w kraju. Podkreślił jednak, że resort nie może zaoferować pomocy, dopóki pracy nie zakończą komisje powołane przez wojewodów. Pierwsze raporty od wojewodów dotyczące strat spodziewane są około 20 sierpnia. 

– Pełną wiedzę na temat strat powinniśmy mieć na przełomie sierpnia i września – stwierdził minister. W jego opinii susza najbardziej dotknęła województwa: mazowieckie, wielkopolskie, kujawsko-pomorskie, łódzkie i podlaskie, ale sytuacja wciąż się pogarsza i w większym bądź mniejszym stopniu dotyczy już wszystkich województw. W dwunastu województwach działają komisje powołane przez wojewodów do szacowania strat. Jest ich obecnie 809 – dodał minister rolnictwa Marek Sawicki.

Im bardziej serwisy informacyjne prezentowały zatroskanego ministra, tym więcej mnożyło się telefonów oburzonych rolników do naszej redakcji.

– Nie wiem skąd minister bierze te liczby. Podaje, że w moim województwie poszkodowanych jest ponad 41 tys. rolników. To jakiś absurd. Dlaczego nie ma informacji, w jakich uprawach? Gminna komisja przyjechała i zaczęła szacować u mnie straty. Okazało się, że dla mojej gminy IUNG nie zakwalifikował, jako upraw zagrożonych suszą, buraków i kukurydzy. Komisja zaś przyjechała szacować u mnie jedynie zboża ozime oraz jare. Tych ostatnich nie uprawiam z obawy właśnie przed suszą, a ozime zdążyłem już wymłócić. Zresztą upały w sierpniu w fazie dojrzałości ziarna w żaden sposób nie szkodziły już tym uprawom – powiedział nam producent zbóż z województwa kujawsko-pomorskiego.

Kolejne telefony

To nie był jedyny telefon w sprawie wyliczania strat po suszy.

– Komisja przyjechała, policzyła i wyszło jej, że straty, jakie poniosłem w całej produkcji wynoszą tylko 17%. Do pomocy się więc nie kwalifikuję. W przypadku zbóż nie miało to większego znaczenia. Zostały zebrane. Plon pszenicy zamiast 8 ton wyniósł 6,5 t/ha. Jakoś przeżyję, ale nie rozumiem, dlaczego nie uwzględniono kukurydzy i buraków. Z każdym sierpniowym dniem jest coraz gorzej. Jeszcze kilka dni i nie będę miał czym żywić krów. Z buraków zaś niewiele zostanie. Zaczynam wątpić czy korzenie będą
w stanie wytworzyć jakikolwiek cukier – tłumaczył hodowca bydła mlecznego z Kujaw. 

W Zakładzie Agrometeorologii i Zastosowań Informatyki IUNG w Puławach usłyszeliśmy, że instytut ma obowiązek monitorować klimatyczny bilans wodny od
1 kwietnia do 30 września. Pierwszy raport suszowy ukazuje się 31 maja, a następne publikowane są 10, 20 i 30 dnia każdego miesiąca z wyjątkiem września, kiedy 20 dnia publikowany jest ostatni raport w roku. Jeśli w tym czasie spadnie on poniżej wartości określonych dla poszczególnych gatunków, wtedy występuje zjawisko suszy. W przypadku naszych Czytelników IUNG do tej pory nie stwierdził suszy w burakach i kukurydzy. Instytut nie ma jeszcze raportu obejmującego falę afrykańskich upałów. Będzie on opublikowany 20 sierpnia. Wówczas kończy się kolejny sześciodekadowy okres monitoringu. Jeśli susza wyjdzie w kukurydzy lub burakach, a rolnicy zgłoszą straty komisjom, ich członkowie po raz kolejny będą musieli ruszyć w pole. 

Deszcz dla IUNG-u monitorują 354 stacje w kraju. Dobrze byłoby, gdyby było po jednej w każdej gminie. Tylko, że każda z nich kosztuje 10 tys. zł + plus koszty obsługi a gmin mamy w kraju niemal 2500.

Jeśli na początku września wystąpią intensywne opady deszczu, to mimo żaru lejącego się z nieba w sierpniu IUNG nie będzie mógł w kolejnym okresie stwierdzić suszy. Wartości KBW będą się, bowiem wtedy zgadzać. Może zamiast zapowiedzi kolejnych form pomocy ministerstwo rolnictwa powinno zastanowić się nad zmianą przepisów, w oparciu o które susza jest w Polsce stwierdzana? 

Poszkodowani podwójnie

– W naszej gminie rolnicy zostali poszkodowani podwójnie. Nie dość, że plony są żałosne z powodu suszy tak jak w całym województwie łódzkim, to jeszcze wiele upraw zostało zniszczonych przez gradobicie, które przeszło w połowie lipca – mówi Krzysztof Kucharczyk, rolnik z Karnkowa w gminie Głowno. – I niestety, większość poszkodowanych nie może liczyć na żadną pomoc. Jako delegat izby rolniczej w powiecie zgierskim uczestniczę w pracach komisji szacującej straty. Przyjęliśmy około 70 wniosków od rolników poszkodowanych przez grad i około 100 dotyczących szkód z powodu suszy. Według mojego rozeznania, z tych 100 gospodarzy dotkniętych przez suszę, próg 30% strat w łącznej wielkości produkcji przekroczy może 10. Z preferencyjnych kredytów skorzysta pewnie kilku, bo większość ma już wcześniejsze, pokaźne zobowiązania finansowe zaciągnięte w bankach. Przestaliśmy już przyjmować wnioski, bo to nie ma sensu. Do takiego samego wniosku dochodzą też rolnicy. Choć niemal każdy ponosi straty, większość rezygnuje z ubiegania się
o wsparcie, bo nie liczy na żadną pomoc.

Jak tłumaczy pan Krzysztof, uczestnictwo w pracach komisji jest dla niego frustrujące. Jako jej członek nie ma on żadnych kompetencji. Nie ma też żadnego realnego wpływu na orzekanie o suszy i jej skutkach, czy przyznawanie wsparcia poszkodowanym. Liczą się tylko odgórnie narzucone widełki, warunki i zasady. Komisja jest więc buforem, na którym skumulować się ma niezadowolenie i żal rolników. 

– Nasza wiedza rolnicza i znajomość lokalnych uwarunkowań faktycznie do niczego się nie przydają – stwierdza Krzysztof Kucharczyk. – Warunek 30% strat w produkcji w relacji do wyników z trzech poprzednich lat po raz kolejny okazuje się barierą nie do pokonania przy ubieganiu się o wsparcie dla większości rolników w naszej gminie i całym województwie – uważa członek rolniczego samorządu. – Większość gospodarstw w Łódzkiem ma bowiem mały lub średni areał i mieszany profil produkcji. W naszej gminie dominują hodowcy bydła mlecznego, którzy stają teraz w obliczu poważnych problemów. Większości udało się zebrać tylko pierwszy pokos traw. Zboża zebraliśmy tyle co kot napłakał, bo na słabych glebach kłosy były puste, a na lepszych stanowiskach ziarno wytłukł grad. O kukurydzy też możemy zapomnieć, bo schnie na polach, sięga ledwie do pasa i wiele roślin nie wykształciło nawet kolb. Choćby udało się ją zebrać na kiszonkę, to w takim stanie i z taką zawartością białka nie będzie ona stanowić wartościowej paszy dla zwierząt. Tymczasem w przypadku łąk, wsparcie dotyczyć może ledwo 30% strat, a strat w kukurydzy szacować nie możemy w ogóle. W sytuacji, gdy ceny skupu mleka w mleczarniach spadają a większość hodowców musi jeszcze spłacać kary za przekroczenie limitów produkcji, zabrnęliśmy w ślepy zaułek. 

Wszędzie straty

Krzysztof Kucharczyk prowadzi wspólnie z synem 60-hektarowe gospodarstwo ukierunkowane na produkcję mleka w oparciu o stado liczące 35 krów dojnych. W skali roku do OSM Łowicz odstawia 200 tys. litrów surowca. 

– Sam również jestem w podobnej sytuacji, również liczę straty – przyznaje gospodarz z Karnkowa. – Na łąkę, z której w ubiegłym roku zbierałem po 15 balotów siana, teraz nie mam po co wjeżdżać z kosiarką. Lucerny z nowej uprawy prawie nie zbiorę, najwyższa kukurydza sięga mi pod pachy i w większości jest pozbawiona kolb. Nawet gdy wreszcie popada, rośliny nie nadrobią już tych strat. W ubiegłym roku zrobiłem większe zapasy kiszonki, ale one się kończą. Mam do wyżywienia stado liczące ponad 100 zwierząt. Jestem w trakcie budowy nowej obory dla opasów i mam do zapłacenia ponad 10 tys. zł kary za przekroczenie kwoty mlecznej. Skąd wziąć jeszcze pieniądze na zakup paszy. Wszak ceny skupu mleka drastycznie spadły.

– Sposobem na zróżnicowanie dochodów miała być w naszym gospodarstwie plantacja czarnej porzeczki. W tym roku mieliśmy zebrać owoce po raz pierwszy z 4 ha uprawy, ale zrezygnowaliśmy ze zbiorów. Krzaki pousychały, a owoców jest niewiele i słabej jakości. Zrywanie porzeczek, za które w skupie płacą 30 gr/kg było pozbawione sensu – ubolewa gospodarz spod Głowna. – Sąsiad, który ma większą plantacje i własny kombajn też zrezygnował. Trzeba było przejechać kilometr, by zebrać jedną paletę. A proszę sobie wyobrazić, że w najbliższej „Biedronce” opakowanie czarnych porzeczek o wadze 25 dkg kosztuje 3,50 zł! 

Bez złudzeń

– U mnie owies i żyto wymłócił grad. Siekł tak gęsto i z taką siłą, że niewiele zostało do zebrania. W rezultacie owsa zebrałem 1 t z ha, a żyta niecałe 4 t – ubolewa Wojciech Sobierajski z Dąbrowy w gminie Głowno. – Kukurydza ma kolby i liście podziurawione jak sito, w dodatku usycha z niedoboru wilgoci. Za nasiona seradeli płaciłem na rynku 5 zł/kg, obsiałem 3 ha i nie ma co zbierać – skarży się rolnik, właściciel 30-hektarowego gospodarstwa i stada 24 krów dojnych. – Straty są olbrzymie, ale w świetle przepisów, szanse na wsparcie mam prawie żadne.

– Ja wniosku nawet nie składałem, bo nie mam żadnych złudzeń – dodaje rolnik i sołtys wsi Popów Głowieński, Mirosław Rzeźnik. – Kukurydza jest wykluczona z szacowania, a straty na łąkach objęte w znikomym zakresie. Tymczasem dla nas – mleczarzy – właśnie niedobory zielonki są największym problemem i w tym zakresie ponosimy największe szkody z powodu suszy. W ubiegłym roku zebrałem 7 t pszenicy i pszenżyta z hektara, a w tym ledwo 4,5 t. Siana z pierwszego pokosu zwiozłem 40 balotów, podczas gdy w ub.r. miałem ich ponad 70. Drugiego pokosu trawy prawie nie było, a na kukurydzę żal patrzeć. To będzie bardzo ciężki rok, bo nie tylko paszy dla bydła nie wystarczy, ale nawet ze słomą do ścielenia będę miał problem. 

Według wojewody

Susza dotknęła cały kraj i nie ma wobec niej równych i równiejszych. Jednak według wojewody warmińsko-mazurskiego jest inaczej. Jego decyzją w przypadku gminy Biała Piska, pomocą poszkodowanym w wyniku suszy objęci zostali tylko ci rolnicy, którzy uprawiają zboża jare, no i jeszcze krzewy owocowe. Tymczasem na terenie tej gminy dominuje produkcja bydła, głównie mlecznego, więc uprawia się przede wszystkim użytki zielone i kukurydzę. Obecnie znajdują się one w fatalnym stanie, a prawdopodobnie będzie jeszcze gorzej. Rolnicy nie rozumieją dlaczego są dyskryminowani.

To bardzo dotkliwa sytuacja dla Arkadiusza Jachimskiego ze wsi Nowe Drygały, który na ziemi V–VI klasy uprawia 100 ha i ma 100 krów. Nowa wolnostanowiskowa obora została zasiedlona w 2010 r. Średnia roczna wydajność od sztuki wynosi 8900 kg mleka, surowiec sprzedawany jest do Spółdzielni Mleczarskiej „MLEKPOL” w Grajewie. Gospodarstwo Anny i Arkadiusza Jachimskich pod względem produkcji mleka znajduje się na 6 miejscu w powiecie Pisz, a w gminie Biała Piska na miejscu 3.

W strukturze upraw 35 ha zajmuje kukurydza, resztę stanowią użytki zielone. W innych gospodarstwach w gminie, gdzie hoduje się bydło mleczne i opasowe, jest podobnie.

Już na początku czerwca wojewoda warmińsko-mazurski ogłosił zagrożenie suszą i wskazał obszary zagrożone, między innymi położone na terenie gminy Biała Piska. 2 lipca br. burmistrz Wojciech Stępniak, za pośrednictwem sołtysów poinformował rolników, że mogą składać wnioski o oszacowanie szkód w uprawach rolnych i na ich podstawie zostanie przygotowany wniosek do wojewody warmińsko-mazurskiego o powołanie komisji ds. szacowania szkód w gospodarstwach rolnych z tytułu klęsk żywiołowych. We wnioskach miały być wyszczególnione wszystkie uprawy i ich powierzchnia, miały być one złożone do 10 lipca. Rolnicy przygotowali je i przekazali do burmistrza, jednak komisja była zainteresowana jedynie uprawami zbóż jarych. Pozostałe deklaracje rolników nadal znajdują się w Urzędzie Wojewódzkim w Olsztynie. 18 sierpnia sprawa poruszana była na sesji Rady Gminy, ale rolnicy wątpią, by coś w tej sprawie się zmieniło.

– Po raz pierwszy w poniemieckich stawach nie ma wody. Już w sierpniu i wrześniu ub.r. dał się odczuć brak wody, potem była bezśnieżna zima, a teraz... wiadomo – mówi Arkadiusz Jachimski. – Nie rozumiemy dlaczego w naszym województwie wzięto pod uwagę jedynie straty w zbożach jarych. Nie ma mowy ani o użytkach zielonych, ani o kukurydzy. A przecież kukurydza jest również zbożem jarym, dlaczego więc nie została uwzględniona?

Kolejki w punktach
sprzedaży bydła

Na terenie gminy Biała Piska podstawą bazy paszowej są użytki zielone i kukurydza. Struktura gleb pozwalała na wysokie plony. Jak zapowiada się ten rok?

– Zbiór traw na sianokiszonkę z dwóch pokosów był mniejszy o ponad 25%. Jak będzie z trzecim – nie wiadomo. Wiadomo tylko, że gorzej – odpowiada Arkadiusz Jachimski. – Wiem, że w innych gospodarstwach sytuacja jest wręcz tragiczna. Z dwóch pokosów rolnicy zebrali połowę traw, a trzeciego nie będzie. W moim gospodarstwie kukurydza na niższych stanowiskach jeszcze jakoś rośnie – tam jest więcej wilgoci, ale na wyższych nie wykształciły się kolby. Już w tej chwili oceniam, że zbiór będzie o co najmniej 30% mniejszy niż w latach poprzednich. Poza tym jakość paszy będzie dużo gorsza, wartość energetyczna będzie o co najmniej 50% mniejsza. Dla nas oznacza to zagrożenie dla funkcjonowania gospodarstw. Normalnie kukurydza zbierana jest w październiku, ale w tym roku będziemy, być może, zmuszeni przyspieszyć żniwa, mogą się one odbyć jeszcze w sierpniu.

Co oznacza dla rolników z gminy Biała Piska tegoroczna susza?

– Będzie problem z paszą, niską jej jakością, obniżeniem wydajności krów, a więc i mniejszymi dochodami w gospodarstwie – odpowiada Arkadiusz Jachimski. – Trzeba będzie dokupować pasze, ale skąd, skoro w cały kraju jest susza i będzie ich brakowało. Wiemy, że rolnicy, chociażby w okolicach Suwałk już od czerwca, kiedy już były problemy z suszą, zaczęli wyprzedawać bydło. W punktach skupu wręcz są zapisani w kolejkach. Nie mieli żadnego wsparcia ze strony państwa. Wielu z nich chce likwidować stada bydła. Do tego dochodzi cena mleka i kary za przekroczenie kwot mlecznych.

Rolnik już teraz stara się dokupować pasze, ale okazuje się, że obecnie trudno jest zdobyć chociażby młóto browarniane, nie wspominając już o jego cenie.
– W poprzednich latach bela sianokiszonki kosztowała 50–80 zł. Teraz trzeba za nią zapłacić nawet do 250 zł – mówi.

Lepsi i gorsi

– Niezrozumiałe jest to, że dzieli się rolników na lepszych i gorszych, tylko ze względu na rodzaj upraw – stwierdza Waldemar Podlaski ze wsi Pawłocin. – Preferowani są ci, którzy uprawiają zboża jare, a co z nami? Uprawiając kukurydzę i użytki zielone jesteśmy dyskryminowani.

Waldemar Podlaski, rolnik i również radny Rady Gminy w Białej Piskiej, prowadzi 30-hektarowe gospodarstwo, ma 24 krowy i mleko sprzedaje do MLEKPOLU. W strukturze upraw 30% stanowi kukurydza, 70% – użytki zielone.

– Już teraz kukurydza jest o jedną czwartą niższa niż w latach poprzednich – mówi. – Z dwóch pokosów traw zebraliśmy zaledwie 30% tego co w poprzednich latach, a trzeciego być może w ogóle nie będzie. Może być tylko gorzej.

Susza przegrała z biurokracją

– Trzeba będzie dokupować pasze, ale skąd, za ile i za co? – pyta Waldemar Podlaski. – W okresie wegetacji, kiedy kształtuje się kolba i rozwija ziarno, wszystko jest wysuszone. Nie pamiętam takiej suszy. Gdyby ogłoszony był stan klęski dotyczący gatunków roślin, które my też uprawiamy, to być może mielibyśmy szansę, podobnie jak w latach poprzednich, starać się o kredyty preferencyjne na zakup pasz, oprocentowane na 2–3 %. Wygląda na to, że nam nie będzie się on należał. Producenci bydła zostali zostawieni sami sobie, bo uprawy użytków zielonych i kukurydzy zostały wyłączone z pomocy.

– W innych gospodarstwach jest podobnie, a nawet gorzej – mówi Arkadiusz Jachimski. – Dziwne, że już wcześniej rolnicy widzieli zagrożenie suszą, a naukowcy i politycy – nie. Nie zasługujemy na pomoc państwa? Może gdyby ktoś na ul. Wiejskiej zajmował się tym co my, to decyzje byłyby inne.

– Co robimy? Obserwujemy co dzieje się na polach – odpowiada Waldemar Podlaski. – Czujemy się bezsilni. Dlaczego nikt nam nie pomaga? Wydaje się, że problem suszy przegrał z biurokracją.

 

Tomasz Ślęzak
Grzegorz Tomczyk
Joanna Zwolińska

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
12. maj 2024 02:27