Dopłaty dla rolników kłują w oczy? „Miasto nie wie, ile kosztuje dzień w gospodarstwie”
Dopłaty bezpośrednie to wsparcie dla rolników, którzy żywią naród. Ale niektórym wydaje się, że rolnicy dostają pieniądze za nic. - Czemu mają być uprzywilejowani? Przecież inni też ciężko pracują – mówią mieszkańcy miast.
Sami rolnicy też nie zawsze są jednomyślni.
– Niektórzy mówią, że lepiej byłoby bez dopłat, tylko żeby były godne ceny za nasze produkty. Ale na razie się na to nie zanosi – mówi Antoni Nikiel, przewodniczący Rady Powiatowej Warmińsko-Mazurskiej Izby Rolniczej w powiecie olsztyńskim.
„Pszenica będzie po 810 zł. To co z resztą upraw?”
Rolnik nie owija w bawełnę. Rolnictwo, jego zdaniem, zawsze będzie potrzebowało wsparcia, dopóki rynek nie zagwarantuje uczciwej ceny skupu.
– Mówią, że pszenica z tegorocznych zbiorów będzie po 810 zł. To można sobie wyobrazić, co będzie z innymi roślinami - zaznacza rolnik. Dodaje, że dopłaty są potrzebne, ale miasto tego nie rozumie, gdy widzi, że rolnicy jeżdżą nowymi traktorami.
- Szkoda, że miasto nie widzi, ile nas kosztuje ta codzienna praca – podkreśla Nikiel.
"Przyszliby na jeden dzień do obory"
Nikiel zaznacza, że wielu mieszkańców miast kompletnie nie zdaje sobie sprawy z realiów życia na wsi.
– Przyszliby na jeden dzień do obory, zobaczyli, jak wygląda karmienie, dojenie, czyszczenie. I to dzień w dzień, bez świąt i weekendów. Może wtedy przestaliby zazdrościć tych dopłat – mówi wprost.
Szczególnie ciężka praca jest w gospodarstwach mlecznych. Krowy to przecież nie maszyny. Trzeba je nakarmić, wydoić, zadbać o zdrowie. Nie poczekają, aż rolnik się wyśpi czy wróci z wakacji. Ale tego miasto już nie widzi, bo mleko jest w sklepie i tyle. A że ktoś musiał je wydoić o czwartej rano? To już nieważne.
Dopłaty nie wyrównują kosztów
Choć wielu miastowych sądzi, że dopłaty to prezent, rzeczywistość wygląda inaczej. Przecież nawozy, środki ochrony, paliwo czy maszyny kosztują krocie. Dopłaty nie wyrównują tego, co rolnik musi wydać. Więc to nie jest żaden bonus, tylko konieczność, żeby rolnik w ogóle coś posiał i zebrał.
Nikiel zwraca też uwagę, że opłacalność produkcji spada. – Robimy, co możemy, ale jak pogoda nie dopisze, to nie mamy nic. Tegoroczny maj pokazał, jak bezradni bywamy wobec natury. A przecież tu chodzi o chleb – dosłownie – podkreśla przewodniczący.
I podsumowuje, że rolnik w produkcję żywności inwestuje duże pieniądze, a i tak nie ma żadnej gwarancji, że zbierze plon albo sprzeda go w godziwej cenie. Więc póki tak jest, dopłaty są potrzebne.
Kamila Szałaj
