StoryEditorKOMENTARZ

Polska i Europa stoi przed wyborem: mieć własne mleko czy nie mieć

13.08.2023., 17:30h
Paweł KuroczyckiPaweł Kuroczycki
Dlaczego nikt na poważnie nie chce zająć się kryzysem na rynku mleka? Zarówno Bruksela, jak i Warszawa ciągle zdają się nie dostrzegać problemu. Bruksela twierdzi, że ceny nie spadły jeszcze na tyle, żeby uruchomić interwencyjny wykup mleka w proszku i masła, a Warszawa zasłania się bezczynnością Brukseli. Najogólniej mówiąc, dla unijnych urzędników cena skupu mleka w Europie jest ciągle wysoka, rolnicy godziwie na nim zarabiają, zakłady mleczarskie są w dobrej kondycji i nie ma potrzeby wydawania unijnych pieniędzy na ich wsparcie.

Pogoda komplikuje żniwa

Redakcja „Tygodnika Poradnika Rolniczego” trzyma kciuki za to, aby udało się zebrać cały tegoroczny urodzaj. Do niskich cen skupu, wysokich kosztów produkcji i niepewności, doszedł kolejny czynnik utrudniający życie rolnika – zła pogoda. Ciągle nie wiadomo, w jakim kierunku pójdą sprawy na rynku zboża. Putin po zniszczeniu lub poważnym uszkodzeniu ukraińskich portów nad Morzem Czarnym i na Dunaju zadeklarował, że chce przywrócenia korytarza zbożowego. Zdaje się mówić, że teraz to Ukraina może sobie eksportować zboże. A że wcześniej zbombardował ich porty, to inna sprawa. To nie pozostanie bez wpływu na ceny ziarna na świecie i sytuację w Polsce. Jednak pamiętajmy, że pośrednio i bezpośrednio w rozwiązanie tego problemu, oprócz oczywiście Rosji, zaangażowane są Stany Zjednoczone, Organizacja Narodów Zjednoczonych, Chiny, Arabia Saudyjska i Unia Europejska oraz Turcja. Wszyscy starać się będą korytarz zbożowy uruchomić, bo nie chcą jesienią i zimą napięć, protestów i kolejnych „wiosen” w Afryce i w Azji.

A dlaczego nikt na poważnie nie chce zająć się kryzysem na rynku mleka?

Zarówno Bruksela, jak i Warszawa ciągle zdają się nie dostrzegać problemu. Bruksela twierdzi, że ceny nie spadły jeszcze na tyle, żeby uruchomić interwencyjny wykup mleka w proszku i masła, a Warszawa zasłania się bezczynnością Brukseli. Najogólniej mówiąc, dla unijnych urzędników cena skupu mleka w Europie jest ciągle wysoka, rolnicy godziwie na nim zarabiają, zakłady mleczarskie są w dobrej kondycji i nie ma potrzeby wydawania unijnych pieniędzy na ich wsparcie.

Może i byłaby to prawda, gdyby nie sygnały docierające z innych kontynentów. W Stanach Zjednoczonych mleko trafia do oczyszczalni ścieków, o czym wspomniałem niedawno w tej rubryce. Podobne nastroje panują w Nowej Zelandii, która większość swej produkcji (ponad 20 mld l rocznie) eksportuje do Chin. Tak, tych mitycznych Chin, które rynek mleka miały uratować najpierw w marcu, następnie w czerwcu, wrześniu i w listopadzie. Dziś tamtejsi eksperci oceniają, że powrotu ożywienia na rynku można spodziewać się najwcześniej w pierwszym kwartale 2024 roku. A chińskiej odsieczy jak nie było, tak nie ma.

Europa, w tym także Polska, stanęła przed wyborem „być albo nie być”: mieć własne mleko, czy nie mieć?

Oto jest pytanie. Bo przecież można surowiec importować choćby z Nowej Zelandii, Stanów Zjednoczonych czy Ameryki Południowej. Tylko że wówczas importowane mleko będzie kosztowało w sklepie 18 zł/l. Skąd wzięła się taka cena? Kilkanaście lat temu, tyle mniej więcej (ok. 4 euro) kosztowało mleko UHT z Europy w Chinach. Wówczas, po aferach z fałszowaniem mleka dla niemowląt, Chiny importowały bardzo dużo surowca, którego ceny były astronomiczne. Dziś walczą o osiągnięcie samowystarczalności w produkcji mleka i choć droga do tego daleka, to w obliczu kryzysu gospodarczego, który się tam rozpoczął, uczą się poprzestawać na swoim mleku, którego może i jest mniej, może nie jest takiej jakości, jak importowane, ale jest tanie.

To wszystko sprawia, że południowa półkula naszej planety, która wchodzi w okres zimowej nadprodukcji, łakomie zaczyna spoglądać na rynki, które dotychczas były domeną Europy, w tym Polski. Na przykład, w Nowej Zelandii coraz częściej daje się słyszeć, że tamtejsi eksporterzy coraz uważniej przyglądają się Algierii, która jest przecież tradycyjnym odbiorcą polskiego mleka w proszku. Czy Europa i Polska da radę konkurować z krajem, w którym prognozuje się spadek średniej ceny skupu do 1,35 zł/l? To dobre pytanie do ministra Roberta Telusa i komisarza Janusza Wojciechowskiego. Co się stanie z mlekiem w proszku produkowanym z surowca skupowanego średnio po 1,8 zł/l, gdy będzie musiało konkurować z proszkiem z surowca o 50 gr/l tańszym? I dlaczego polski proszek powinien znaleźć się w europejskich lub polskich, rządowych magazynach?

Czy naprawdę w Europie, na niekoszonych pastwiskach będziemy hodować motylki i ptaszki? Pola obsiewane kukurydzą na kiszonkę zalesimy?

To oczywiście spekulacje, choć niepozbawione podstaw, skoro w mediach można przeczytać, że krowy są gorsze od węgla, bo rzekomo przyczyniają się do powstawania większej ilości gazów cieplarnianych niż robi to nasze „czarne złoto”. I to także dla nas jest szansa. Jeśli w kraju takim jak Holandia dąży się do administracyjnej redukcji pogłowia krów i zmniejszenia produkcji mleka, my tym bardziej powinniśmy dążyć do rozwoju jego produkcji. Jeszcze przez długie lata, a być może nigdy, nie będziemy w stanie zarzucić tamtych rynków naszymi samochodami, samolotami czy telefonami. Ale dbając o własne rolnictwo będziemy mogli odgrywać znaczącą rolę w zapewnieniu im bezpieczeństwa żywnościowego dobrze na tym zarabiając.

Paweł Kuroczycki
fot. arch. red.

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
27. kwiecień 2024 01:13