StoryEditorWiadomości rolnicze

Plusy dodatnie embarga

25.08.2014., 11:08h
Rosyjskie embargo naraża nas na ogromne straty gospodarcze, których skutki możemy jeszcze długo odczuwać. Stracą wszyscy, od eksporterów i przetwórców poczynając, na rolnikach, ogrodnikach i sadownikach kończąc. Embargo ma jednak jedną ważną zaletę. Uświadomiło ono ludziom mieszkającym w mieście, niezwiązanym z rolnictwem, patrzącym na chłopów jak na wiecznie narzekających pazernych pasożytów, jak ważna jest dla każdego kraju produkcja żywności i ludzie, którzy się tym zajmują. Powtarzając za Lechem Wałęsą można powiedzieć, że oprócz ujemnych, są plusy dodatnie sytuacji, z jaką przyszło nam się borykać od 1 sierpnia.   

Świadomość przeciętnego czytelnika niezwiązanej z rolnictwem prasy przez lata była kształtowana opiniami o rolnikach i wsi ludzi takich jak Władysław Frasyniuk („dobijali powstańców i ściągali kamasze“). Ten obraz uzupełniały teksty na temat oszustów wyłudzających dotacje choćby na ekologiczne sady orzechowe. Nikomu nie przeszkadzało, że większość z nich „mieszka na Marszałkowskiej”. 

I nagle stał się cud. Okazało się, że jabłka, ser, papryka i kapusta, to sprawa polska, niemal tak ważna jak modernizacja armii czy umieszczenie w Polsce bazy amerykańskiej. Publicyści z opiniotwórczych tygodników, gazet codziennych, gwiazdy telewizyjnych programów – wszyscy przemówili jednym głosem. Jedzmy nasze jabłka! Czy nie potwierdza to zasady, że nic tak nas nie jednoczy, jak wspólny zewnętrzny
przeciwnik?

Pewnie zadziałała w tym wypadku chęć odegrania się na Rosjanach przy naszej bezsilności. Jeśli nie możemy wysyłać na Wschód naszych Leopardów i F-16, to chociaż jedzmy jabłka. Tak czy inaczej efekt jest jak najbardziej pozytywny, bo być może przynajmniej w części społeczeństwa narodzi się to, czym szczycą się Niemcy, Francuzi, Hiszpanie czy Włosi. Te nacje z wielką konsekwencją dbają o swoje produkty. Efekt jest taki, że w naszych sklepach są francuskie sery i wina, szwarcwaldzka, parmeńska czy hiszpańska szynka. W delikatesach Madrytu, Rzymu czy Berlina próżno szukać specjałów z Polski. Dlaczego? Bo my sami nie jesteśmy z nich dumni, lekceważymy dorobek naszej kulinarnej kultury, która dla wielu jest ciągle przaśna i prymitywna. Jedynie za sprawą emigrantów z Polski z naszą kuchnią zapoznać mogą się Brytyjczycy robiący zakupy w Tesco. Czy jednak kupując w hipermarketach zdołają się zachwycić smakiem bigosu i flaków? 

Na sieci handlowe możemy oczywiście narzekać, ale to one napędzają nasz eksport. Próbowali walczyć z tym Czesi i Słowacy, bez większego skutku. Gdy w ubiegłym roku szef duńskiego Netto oświadczył, że zamierza importować więcej żywności z Polski, minister rolnictwa Danii natychmiast pospieszyła z wpisem na portalu społecznościowym, że polska żywność to dużo pestycydów i złej hodowli zwierząt. Zupełnie jakby w Danii dominowały 5-hektarowe ekologiczne gospodarstwa i chlewnie na 10 tuczników z wybiegami dla zwierząt.

 

Potencjał więc mamy, musimy go tylko lepiej wykorzystać. Embargo może w tym pomóc, bo żeby skutecznie promować naszą żywność za granicą, najpierw sami musimy uwierzyć w to, że jest ona dla nas ważna, najlepsza i niepowtarzalna.

Paweł Kuroczycki
redaktor naczelny

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
12. grudzień 2024 07:02