StoryEditorWOJNA

Rolnik z Ukrainy uwięziony w gospodarstwie. Zabija krowy, by wyżywić pracowników

06.04.2022., 15:04h
Ukraiński hodowca bydła mlecznego został uwięziony w swoim gospodarstwie koło Chersonia. Sytuacja jest dramatyczna, bo kończą mu się zapasy paszy i paliwa. Wydajność mleczna już spadła pięciokrotnie. By zapewnić wyżywienie rodzinie i pracownikom zabija swoje krowy.

Na początku marca rosyjscy żołnierze przejęli kontrolę nad Chersoniem na południu Ukrainy. Nieopodal tego miasta położone jest gospodarstwo mleczne 39-letniego Andrija Pastushenki.

Z jego farmy widać dym z bomb i zniszczonych pojazdów z Chersonia. Dlatego rolnik obawia się najgorszego. Wie, że w każdej chwili jego gospodarstwo mogą zająć rosyjscy żołnierze.

– Niestety, utknęliśmy tutaj i nie możemy wyjechać – mówi gospodarz.

Jego żona wraz z młodszym synem uciekli do rodzinnego Żytomierza, położonego w północno-zachodniej części Ukrainy, 575 km od Chersonia. Miasto jest oddalone o około 100 km od Kijowa. Mężczyzna próbuje teraz ewakuować swojego dziewięcioletniego syna i żonę do Niemiec.

Został, bo inaczej gospodarstwo by przepadło

Sam Andrij pozostał na farmie ze starszym, 15-letnim synem. Teraz przetwarza zapasy zboża na kaszę, a mleko od krów na inne produkty mleczne, aby zapewnić wyżywienie swoim pracownikom i mieszkańcom wsi. Andrij wie, że mieszkańcy wsi wyrżnęliby wszystkie jego zwierzęta, gdyby opuścił gospodarstwo.

Hodowca bydła mlecznego jest byłym wykładowcą uniwersyteckim, który uczył języka niemieckiego i pracował w firmie rolniczej Dnipro Ltd. jako tłumacz, zanim zajął się prowadzeniem gospodarstwa.

– W 2008 roku niemieccy inwestorzy wykupili gospodarstwo z masy upadłościowej, a ja pełniłem rolę tłumacza. Po kilku miesiącach sam zostałem zarządcą gospodarstwa – mówi Andrij Pastushenko.

Wydajność krów w gospodarstwie spadła pięciokrotnie

W skład gospodarstwa wchodzi 1500 ha gruntów ornych, z czego 500 ha jest nawadnianych. Andrij Pastushenko hoduje również 350 krów rasy holsztyńsko-fryzyjskiej i 400 sztuk młodzieży.

– Przed wybuchem wojny nasze krowy dawały ponad 10 t mleka dziennie, czyli 31,5 l na krowę dziennie – mówi Andrij. Jak dodaje: – Teraz musimy ograniczać ilość paszy, bo się kończy. Obecnie karmimy krowy wyłącznie kiszonką z kukurydzy i lucerną. W rezultacie wydajność mleczna spadła do około 6 t dziennie.  

Zapasy paszy są na wyczerpaniu

Zimą zwierzęta przebywają w oborze, ale od kwietnia do listopada są na pastwiskach. Andrij uprawia kiszonkę z kukurydzy, siano z lucerny, kiszonkę z żyta, jęczmienia i kukurydzy, którymi karmi swoje zwierzęta. Kupuje śrutę rzepakową, sojową, słonecznikową, młóto browarniane, mocznik i minerały, aby uzupełnić dawki pokarmowe. Jednak zapasy paszy są na wyczerpaniu i Andrij obawia się, że jego pracownicy nie będą w stanie przygotować tegorocznych zbiorów zbóż i traw.

– Mamy 70 pracowników. Na razie wszyscy zostają w gospodarstwie i kontynuują normalną pracę, najlepiej jak potrafią. Krowy są dojone dwa razy dziennie, a pracownikom wypłaciliśmy pensje 1 marca – mówi Andrij Pastushenko.

W stodole robią masło i śmietanę, ale zapasy się kończą

– W ciągu pierwszych pięciu dni wojny z Chersonia przyjechała ciężarówka, która zabrała 4 tony mleka i dostarczyła je do szpitali w mieście, a następnie rozdała resztę ludności – relacjonuje Andrij.

 – Od 28 lutego Chersoń jest okupowany i otoczony przez Rosjan, więc nie ma możliwości wjazdu ani wyjazdu samochodów. W ciągu pierwszych dziesięciu dni rozdaliśmy mleko o wartości 50 tys. euro. Teraz w stodole robimy własne masło, twaróg i śmietanę, a z zapasów jęczmienia wytwarzamy kaszę – mówi Andrij. - Potrzebujemy jedzenia, a teraz nie można go kupić – dodaje.

Kończą się też zapasy paszy, a także paliwa. – Mamy zapas oleju napędowego na miesiąc, ale wiemy, że Rosjanie przeczesują okolice w jego poszukiwaniu. Również kukurydza i nasiona słonecznika, za które zapłaciliśmy już jesienią, do tej pory nie miały jak zostać dostarczone – mówi Pastushenko.

Pastushenko: jesteśmy uwięzieni na farmie, musimy zabijać krowy, by coś jeść

– Wojna musi się szybko skończyć – mówi Andrij. Nie ma jednak zbyt wiele nadziei na to, bo jak twierdzi od 2004 roku w Rosji rozpowszechniane są negatywne informacje o Ukrainie.

– Wtedy jeszcze oglądałem rosyjskie kanały w telewizji. Nienawiść pojawiała się stopniowo, a przygotowanie się do rosyjskiego ataku zajęło 10 lat. Nie jesteśmy przecież nacjonalistami ani faszystami. Tutaj, na południu, większość ludzi mówiła po rosyjsku, ale od 2014 roku jest ich coraz mniej. Teraz starają się mówić po ukraińsku dla zasady - mówi Andrij Pastushenko.

– Nie mogę wyjechać i nie mogę zabrać ze sobą syna. Jeśli odejdę ludzie z głodu będą kradli i zabijali zwierzęta. Co prawda już to robimy, ale tylko jedną krowę na dwa dni, ponieważ potrzebujemy mięsa – mówi rolnik. Jak podkreśla, jeśli w przyszłości Rosjanie pozostaną w jego regionie i utworzą republikę ludową, taką jak w Doniecku czy Ługańsku, opuści on region i swoje gospodarstwo.

– Zostawię dom i wyjadę. Nigdy nie będę żył i pracował pod okupacją. Jestem osobą wolną i dumną. Ukraina też będzie - niech żyje wolna Ukraina! – podsumował.

 Oprac. Dominika Mulak na podstawie: www.agrarheute.com, fot. poglądowe - mil.gov.ua

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
10. grudzień 2024 01:08