Brak rentowności produkcji, rekordowo wysokie wydatki, katastrofalne warunki pogodowe na Żuławach oraz groźba zalania rynku towarami spoza Unii Europejskiej – tak według Damiana Murawca, rolnika z Żuław i członka Oddolnego Ogólnopolskiego Protestu Rolników, rysuje się rok 2025. Podczas Forum Rolników i Agrobiznesu w Poznaniu podkreślał, że jeśli unijne i polskie rolnictwo nie zostanie realnie zabezpieczone, obecny kryzys będzie się jedynie pogłębiał.
Brak opłacalności produkcji rolnej
Damian Murawiec wskazuje, że fundamentem obecnego kryzysu jest prosty, ale brutalny fakt: w wielu kierunkach produkcji nie ma opłacalności.
Na granicy opłacalności znalazły się:
- produkcja zbóż, kukurydzy i rzepaku,
- uprawa buraka cukrowego,
- trzoda chlewna,
- mleko – dotąd uważane za opłacalny kierunek.
Rolnik z Żuław przywołuje konkretne liczby: cena żywca wieprzowego w okolicach 4,5 zł/kg stała się normą, a w mleczarstwie pojawiły się obniżki rzędu 15% za litr surowca z zapowiedzią dalszych spadków.
– Jeszcze niedawno mleko było bastionem, za codzienny trud hodowcy rynek płacił w miarę uczciwie. Dziś ten sektor też staje się bardzo wrażliwy – podkreśla.
Jednocześnie rosną wszystkie elementy kosztowe: nawozy, paliwo, środki ochrony roślin, materiał siewny. Murawiec zwraca uwagę na drastyczne różnice cen nasion między UE a Ukrainą – te same odmiany kukurydzy z tych samych hodowli za wschodnią granicą można kupić za 30–50% ceny obowiązującej w Polsce. Do tego dochodzą opłaty klimatyczne podbijające koszt energii i transportu, które w efekcie „doklejają się” do ceny każdego nawozu, litra paliwa czy jednostki nasiennej.
Brak opłacalności uprawy kukurydzy na ziarno
Szczególnie dramatycznie wygląda w tym roku ekonomia kukurydzy na ziarno na północy kraju. Murawiec bardzo precyzyjnie policzył koszty: to ok. 4800 zł/ha łącznie (zabiegi polowe, podatki, amortyzacja maszyn, KRUS, ubezpieczenia), przy średniej wilgotności ziarna ok. 40% (zamiast typowych 30%).
- Aby wyjść na zero, potrzebuję uzyskać ok. 14 t/ha kukurydzy o 40% wilgotności. Dopłaty bezpośrednie łagodzą sytuację tylko częściowo, ponieważ nie rekompensują czynszów dzierżawnych, które często wynoszą 2000–3000 zł/ha, a nie 800–1000 zł - podkreśla Murawiec.
W jego gospodarstwie ratunkiem okazała się suszarnia do ziarna. Dzięki własnemu suszeniu można z każdej tony mokrej kukurydzy wygenerować dodatkowe 50–80 zł. Przy plonie ok. 13 t/ha pozwoliło to zbliżyć się do progu zero. Ale Murawiec zaznacza, że w gospodarstwach z wysokimi czynszami straty na kukurydzy sięgają nawet 3000 zł/ha.
- Nie lepiej wygląda perspektywa dla buraka cukrowego. Po twardych negocjacjach w Krajowej Spółce Cukrowej udało się wywalczyć ok. 32 euro/t na kolejny sezon, jednak prywatne koncerny z kapitałem zagranicznym oferują jeszcze mniej. W efekcie również ta uprawa przestaje być kołem ratunkowym - dodaje rolnik.
Orka zimowa na Żuławach po przymrozkach
Oprócz ekonomii, 2025 rok na Żuławach naznaczyła skrajnie trudna pogoda. Nawalny deszcz z 28 lipca zablokował żniwa i jesienne prace polowe. Rolnicy nie mogli wjechać na część pól, by wykonać uprawki pożniwne, musieli zrezygnować z planowanych siewów rzepaku i zbóż ozimych i stoją dziś przed koniecznością całkowitej zmiany planu upraw.
Dopiero po serii przymrozków udało się na Żuławach wykonać w większej skali orkę zimową, która ma przygotować gleby madów na „pracę mrozu, śniegu i deszczu”. Murawiec liczy, że zima pozwoli poprawić strukturę gleby na tyle, by wiosną możliwy był siew roślin jarych. Jednocześnie przyznaje, że dobór upraw jarych to dziś „ciężka zagadka” – trzeba pogodzić wymagania glebowe, płodozmian i rachunek ekonomiczny.
Jako potencjalne kierunki rozwoju rolnik z Żuław wymienia:
- rośliny strączkowe (atrakcyjniejsze dopłaty, ale duże ryzyko plonowania i zależność od pogody),
- ostrożne zwiększanie udziału rzepaku (przy zachowaniu przerw w płodozmianie),
- rozważanie upraw, które lepiej znoszą trudne warunki i niosą mniejsze ryzyko finansowe.
Umowy handlowe zagrażają polskiemu rolnictwu
Na szerszym, strategicznym poziomie Murawiec jako członek Oddolnego Ogólnopolskiego Protestu Rolników szczególnie mocno podkreśla zagrożenia płynące z umów handlowych UE z krajami trzecimi.
Zwraca uwagę na kilka kluczowych elementów:
- finalną fazę prac nad umową UE–Mercosur – jesienią trwają negocjacje i głosowania, a na połowę grudnia przewidziano głosowanie nad przyjęciem porozumienia; równolegle dyskutowane są tzw. klauzule ochronne,
- nową umowę stowarzyszeniową z Ukrainą, obowiązującą od 28 października, która podwyższa kontyngenty na wiele produktów rolno-spożywczych i w wybranych segmentach obniża cła – przykładowo, cło na olej rzepakowy spadło z 23% do 8%.
To, jego zdaniem, czyni rynek UE zdecydowanie bardziej atrakcyjnym dla produktów z Ukrainy i Mercosuru, a jednocześnie pozostawia europejskich rolników z wyższymi kosztami produkcji i ostrzejszymi wymogami środowiskowymi. – Potrzebujemy realnej ochrony unijnego i polskiego rolnictwa oraz szczelnego systemu kontroli żywności napływającej z zewnątrz – apeluje.
Kierunki promowane przez administrację receptą na kryzys
Murawiec odnosi się krytycznie do kierunków, które obecnie promuje administracja jako receptę na kryzys, czyli:
- samozbiory,
- małe przetwórstwo w gospodarstwie,
- sprzedaż bezpośrednia,
- rolnictwo ekologiczne.
Docenia pojedyncze przykłady gospodarstw, które świetnie funkcjonują w takich niszach, ale ostrzega przed budowaniem z tego „systemowego remedium” dla wszystkich. Powody:
- rosnące zainteresowanie rolników szybko doprowadziłoby do nasycenia rynku i ostrej wojny cenowej,
- już dziś, przy ok. 4–5% gospodarstw ekologicznych, brakuje w pełni chłonnego rynku zbytu dla ich produkcji,
- samozbiory są raczej „ratowaniem trudnej sytuacji” niż docelowym modelem funkcjonowania gospodarstwa.
Dlatego – jego zdaniem – zamiast opowieści o „kreatywnych niszach” trzeba skoncentrować się na ochronie podstawowej produkcji towarowej i zapewnieniu uczciwych warunków konkurencji na wspólnym rynku.
Czy postulaty środowiska rolniczego skończą w szufladzie?
Jako przykład tego, że działanie państwa na forum UE ma sens, Murawiec przywołuje sprawę plantatorów tytoniu. Początkowo polskie ministerstwo twierdziło, że „nic się nie da zrobić”, bo rozwiązania forsuje WHO i instytucje unijne. Dopiero po wysłuchaniu rolników i przyjęciu proponowanej przez nich ścieżki negocjacyjnej udało się: zbudować inne stanowisko Polski, wpłynąć na dyskusję na poziomie UE i zablokować niekorzystne dla plantatorów propozycje.
Kluczową rolę odegrało wówczas zaangażowanie wiceminister rolnictwa i determinacja samych rolników.
– A zatem można? Można. Trzeba tylko posłuchać, usłyszeć i chcieć to wprowadzić – podsumowuje Damian Murawiec
Podczas Forum Rolników i Agrobiznesu jego głos trafił bezpośrednio do przedstawicieli resortu rolnictwa, posłów i senatorów. Rolnik z Żuław liczy, że tym razem postulaty środowiska nie skończą w szufladzie, a polskie państwo zacznie realnie walczyć o interesy krajowego rolnictwa w Brukseli – zanim kryzys pogłębi się na tyle, że wielu gospodarstw nie będzie dało się już uratować.
