Mysłakowice – koło gospodyń, które przetarło erasmusowe szlaki
Koło gospodyń w Mysłakowicach w dzisiejszej formie istnieje od 1999 roku, choć panie wiedzą, że we wsi dziesiątki lat temu ich mamy i babcie bez koła działającego przy kółku rolniczym nie kupiłyby kurczaków. Maria Patejuk-Stenzel, z którą umawialiśmy się na spotkanie, pełniła funkcję przewodniczącej od 2018 roku do początku tego roku.
Na spotkanie, oprócz Marii, przyszły też Beata w pięknym blond warkoczu, Helena, była pracownica miejscowych zakładów lniarskich, w których przeszła wszystkie szczeble awansu zawodowego, Grażyna, przez wiele lat związana z administracją rolniczą i gminną, oraz jej córka Natalia, która hoduje bydło mleczne, a jako artystka po Akademii Sztuk Pięknych dba o oprawę graficzną wszystkiego, co z kołem związane. Są też z nami Irena – technik mechanik samochodowy, i Alicja – technik hotelarz i miłośniczka historii sztuki, szczególnie baroku. Alicja mówi po angielsku, niemiecku i trochę po francusku, Helena – po włosku.
Edukacja przez Europę – jak to robią inni?
Przyszły w strojach, które jednocześnie są i nie są ich strojami. Za chwilę to wyjaśnimy. A wszystko to ma związek z projektem, w ramach którego członkinie odwiedziły trzy europejskie kraje, korzystając z finansowania Erasmus+, czyli możliwości edukacji dorosłych za granicą.
– Pracowałam w urzędzie gminy i sporo wiedziałam o programach, dotacjach, funduszach. Kiedyś podczas szkolenia dowiedziałam się o Erasmusie. A my tu, na Dolnym Śląsku, ziemiach odzyskanych, mamy sytuację szczególną. Cierpimy na coś, co można by nazwać brakiem tradycji. Na naszym terenie mieszkają przesiedleńcy z różnych części Polski, ale i kresów. Ludzie przynieśli ze sobą różne zwyczaje, ale trudno z tej różnorodności stworzyć jedną spójną tradycję. Naszym dążeniem jest więc stworzenie czegoś swojego, czegoś „tutejszego”, co dałoby poczucie zakorzenienia – mówi Maria, która przyznaje się do dwóch zawodów – inżyniera ochrony środowiska i technika budowy silników lotniczych.
Jechać, żeby podglądać
Nie byłoby erasmusowych wyjazdów koła z Mysłakowic, gdyby nie ta dojmująca potrzeba posiadania własnej tradycji. Wstępem do jej stworzenia miało być poznanie sposobów kultywowania tradycji, które stosują inne narody. Wszystkie te tęsknoty znalazły wyraz w projekcie „Jak to robią inni”, który koło zrealizowało za pieniądze z Unii Europejskiej.
Panie chciały zobaczyć, jak europejskie organizacje o podobnym charakterze zajmują się dziedzictwem kulturowym, i znaleźć własną ścieżkę.
Maria w 2018 roku brała udział w pilotażowym projekcie polsko-niemieckim.
– To były wyjazdy do Marienthal, Goerlitz. Niemcy przyjeżdżali do nas. Nasze koło ich gościło. Było tam wiele szkoleń i mówiono między innymi o Erasmusie. Zdziwiłam się: „Erasmus dla dorosłych?”. Powiedziałam do koleżanki: „A może spróbujemy napisać swój projekt?”. Wiedziałyśmy już, że te wymiany to tzw. job shadowing, czyli zbieranie doświadczeń w jakimś obszarze poprzez ciągłe towarzyszenie komuś w tej materii bardziej doświadczonemu. I że musimy sobie same znaleźć partnera za granicą i podpisać umowy. Naszym celem było zobaczenie, jak inni radzą sobie z tworzeniem nowych tradycji i podtrzymywaniem starych.
Wileńskie ślady i wielkie wzruszenia
W projekcie zaplanowano trzy wyjazdy. Na Litwę, bo jedna z członkiń koła ma tam korzenie, są tam Polacy i łatwo zaplanować pobyt. Do Czech – ze względu na podobne doświadczenia i tradycje. I do Austrii, bo Mysłakowice mają związki historyczne z tym regionem, o czym za chwilę. Członkinie koła same szukały organizacji, stowarzyszeń, kontaktowały się z nimi i ustalały programy pobytów. Dobrze też się przygotowały.
– Zorganizowałyśmy prelekcje, warsztaty, wizyty w muzeach, żeby wiedzieć, czego szukamy, na co zwracać uwagę już na wyjeździe. Poznawałyśmy kulturę krajów, do których miałyśmy jechać. A potem ruszyłyśmy – mówi Maria i dodaje, że oprócz dreszczu ciekawości czuły też strach przed nieznanym.
– Marysia trzymała nas krótko. Przed wyjazdem musiałyśmy się do niego przygotować. Przeczytałam kilka książek o Wilnie, przypomniałam sobie wiedzę ze szkoły. Musiałyśmy wiedzieć, po co tam jedziemy, i co może dać nasza wizyta tym, których odwiedzamy. Każda z nas musiała napisać krótkie sprawozdanie po powrocie. Ja byłam akurat w Wilnie i w Austrii. Byłyśmy Wilnem zachwycone. To była uczta dla oka, ale i dla duszy. Zobaczyć, gdzie żyli wszyscy ci wielcy ludzie związani z historią Polski. Zobaczyć, gdzie tworzył Mickiewicz, przejść ulicą Lelewela, zobaczyć cmentarz na Rossie! – opowiada Helena, która spisała obszerne i bardzo osobiste relacje z wycieczek.
Czeska gościnność i dobre praktyki zza miedzy
Litwa była drugim przystankiem. Przed nią, w 2021 roku, mysłakowiczanki pojechały do Czech, do oddalonej od ich wsi o raptem kilkadziesiąt kilometrów miejscowości Vrchlabí. Tam odwiedziły Muzeum Karkonoskie, podziwiały zabytki i spotkały się z miejscowymi seniorami, poznając czeskie systemowe rozwiązania w obszarze działań kulturalnych i integrowania pokoleń.
– W Czechach było super! Tam jest inna społeczność, inne podejście do wielu spraw. Miałyśmy do czynienia z paniami z uniwersytetu trzeciego wieku. Po mieście oprowadzał nas wiceburmistrz Vrchlabí i zrobił to świetnie, na luzie – mówi Alicja.
Tyrol w sercu Dolnego Śląska
Ostatnim celem w erasmusowej podróży koła z Mysłakowic była Austria. Bardzo nieprzypadkowe miejsce.
– Austria jest dla nas ważna, ponieważ to do naszej wsi i sąsiedniej Sosnówki uciekli w 1837 z Tyrolu, z Zillertal, prześladowani tam protestanci. Przyjechało tu 416 osób. Dostali u nas ziemię od króla pruskiego. Staliśmy się taką tyrolską enklawą w Polsce – mówi Natalia.
Maria mówi, że Austria była wyjątkowa ze względu na szczególnie serdeczne przyjęcie. Członkinie koła zobaczyły miejsca związane z wygnanymi stamtąd protestantami. Odwiedzały też zakłady krawieckie, które szyją tradycyjne stroje tyrolskie. Doświadczyły wzruszeń związanych z uczestnictwem w ekumenicznym nabożeństwie zorganizowanym w 185. rocznicę wypędzenia protestantów.
– Zapalono podczas mszy wielką świecę. Potem złożono ją na moje ręce i poproszono o zapalenie w Mysłakowicach pod pomnikiem Johanna Fleidla, przywódcy ruchu protestanckiego w Tyrolu. Zrobiliśmy to 31 sierpnia 2022 roku razem z władzami gminy, w rocznicę wypędzenia – wspomina Maria.
Piękną pamiątką po doświadczeniach z Erasmusem stała się książka „W poszukiwaniu tradycji”, w której członkinie koła opisały nie tylko wrażenia z wyjazdów, ale także osobiste wspomnienia i rodzinne tradycje.
Własny strój – własna tożsamość
Stroje? To pomysł Marii.
– Pomysł chodził za mną od piętnastu lat. Jeszcze jako pracownik gminy napisałam projekt „Tradycje tyrolskie w rękach koła gospodyń wiejskich w Mysłakowicach”. Panie w ramach tego projektu miały sobie uszyć stroje lniane. Proste, z samodzielnie wybraną kolorystyką. Uszyły, ale strój się nie przyjął.
Mieliśmy też spotkanie z etnografem, który nakreślił nam pewne kierunki. Miały być chustki na głowie i zapaski, ale koleżanki odmówiły. Była też propozycja stroju śląskiego, ale czułyśmy, że czepki są nie dla nas, to nie nasza kultura. Osiem lat temu uszyliśmy pilotażowy strój regionalny.
Etnografka w muzeum w Jeleniej Górze powiedziała mi wcześniej: „Drogie panie, my jesteśmy tu taką mieszanką kulturową, że nie ma sensu wzorować się na jakimkolwiek stroju z tego terenu, nawet na tyrolskim, który był tu obecny. Musicie stworzyć coś zupełnie nowego, własnego”. I tak powstały te lniane spódnice – u każdej w innym kolorze, i lniane kamizelki-gorsety w kwiaty – wspomina Maria i dodaje, że stroje nawiązują do tradycji lniarskich regionu i wzbudzają wielkie zainteresowanie.
Karolina Kasperek
