StoryEditorWiadomości rolnicze

Stulecie w umiłowaniu ziemi i ojczyzny

06.06.2017., 13:06h
Zagrali i zaśpiewali mu jeszcze „200 lat!”. Wincenty Mil jubileusz swoich setnych urodzin obchodził w lipcu 2016 r. w towarzystwie rodziny i licznych gości, wśród których nie zabrakło m. in. zespołu ludowego „Ostrowiacy”.

Pierwsza część uroczystości rozpoczęła się 21 lipca 2016 r. Do domu w Mołodiatyczach w powiecie hrubieszowskim przybyli miejscowi włodarze: wójt Stanisław Czarnota, przewodniczący rady gminy Mariusz Pietnowski, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego Aneta Karpiuk. Przekazali jubilatowi prezenty, kwiaty, listy gratulacyjne (w tym od Premier Beaty Szydło), a także odpis sporządzonego ręcznie aktu urodzenia gospodarza. Delegacja KRUS wręczyła decyzję o przyznaniu dodatku emerytalnego z tytułu ukończenia stu lat. Drugiego dnia odbyła się msza święta w kościele w Trzeszczanach. Później odbyło się przyjęcie. Były kwiaty, prezenty i muzyka orkiestrowa. Jubilat miał szczególne umiłowanie do przyjęć.

Od dziadka Wincentego uczyły się nie tylko dzieci, ale i wnuki. Na zdjęciu Wincenty Mil z wnukiem Wojtkiem

Ziemia się uśmiechała

Przyszedł na świat 21 lipca 1916 r. w Korytynie – katolickiej wsi na Kresach Wschodnich, zamieszkanej przez Żydów, Ukraińców i Polaków. Był rolnikiem z krwi i kości, wierzył zarówno w prawa wsi do ziemi, jak i prawo ziemi do rolnika. W wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat z powodzeniem (stawiając się osobiście) walczył w sądach o prawo do pobierania rolniczej emerytury bez konieczności zdawania całego gospodarstwa. Być może to zainteresowanie wsią, ziemią, pracą na roli pozwoliło mu dożyć stu jeden lat. A może to geny, rodzina, popołudniowa drzemka i dar Boży? Może to dlatego, że ziemia zawsze „uśmiechała się” do niego, kiedy wracał z pól w samo południe?

Był świadkiem wielu wydarzeń, które ukształtowały kilka pokoleń Polaków. Sam należał do tego, które zostało głęboko doświadczone przez wojnę. Miłość do ojczyzny stawiał na równi z umiłowaniem wiary, ziemi i rodziny. Pojmował patriotyzm jednocześnie w prosty i szeroki sposób. Brał udział w II wojnie światowej, początkowo jako żołnierz-saper, później jako partyzant AK. Walczył nad Bzurą, a potem w obronie Warszawy, gdzie dostał się do niewoli. Jednakże dość szybko z niej uciekł, a po wszystkim wrócił piechotą do domu. Opowiadał potem o tym swoim wnukom.

Wojna – przestrogą

Tłumaczył, że wojna to przede wszystkim rabunek i że nie sztuką jest bezmyślnie zabić. Wspominał jak w 1941 r. we wsi stacjonowali żołnierze niemieccy, udający się na front wschodni, a jeden z nich, Ślązak, z przerażeniem mówił, że idą na stracenie i już nie powrócą. W czasach partyzanckich był świadkiem bolesnych scenariuszy – pacyfikacji wsi, walki z szabrownikami, brania jeńców i gorzkich dysput o tym, co z nimi robić.

Jego rodzinna Korytyna liczyła kilkanaście domostw, z każdego z nich jeden syn pojechał na wojnę. W czasie okupacji została spalona, a ludność wymordowana niemal w całości za udzielanie pomocy partyzantom i Żydom. Przez całe powojenne życie zastanawiał się, dlaczego ocalał. Choć wstrzemięźliwie przywoływał tamte wydarzenia, powtarzał po latach, że do każdego, kto miał coś na sumieniu z tamtych czasów, ale nie miał okazji należycie za to odpowiedzieć, nieszczęście po jakimś czasie zawsze wracało.

Jego rodzice zostali beneficjentami reformy rolnej w latach 20. XX w., skupowali ziemię od sąsiadów i dworów przy pomocy Banku Rolnego. Po wojnie wrócił do życia na roli. Układał je sobie na nowo, w 1947 r. ożenił się ze Stanisławą z domu Hnatiuk, która urodziła mu trzech synów i córkę. Po Armii Krajowej nie należał już do jakiejkolwiek innej organizacji. Mawiał, że „wystarczy jedna w życiu”.

Człowiek renesansowy

„Wszystko co mamy ojczyźnie oddamy!” – tak ich uczono przed wojną w wiejskiej katolickiej szkole, gdzie ukończył zaledwie dwie klasy. Jednak Korytyna zdawała się w tamtych czasach czuć i rozumieć sens edukacji. Milowie po wojnie pomagali w odbudowie wsi. Oddali nawet dom mieszkalny na szkołę podstawową. Po wojnie spalona wieś wydała obfity plon w postaci wielu wykształconych młodych ludzi – profesorów, artystów i literatów, oficerów, lekarzy, księży. Nie zabrakło i dobrych rolników.

Mimo, że nie uzyskał gruntownego wykształcenia, uczył się przez całe życie. Interesował się wszystkim – znał kursy walut, rozmawiał z wnukami przez Skype’a, nie opuścił w ostatnich latach żadnych wyborów, zawsze wystrojony w garnitur i kapelusz. Chciał wychodzić do ludzi – czy to na pole, czy na uroczystości gminne i kościelne, festyny, przyjęcia. Jadł stosunkowo mało, a kieliszka wódki nie odmówił i nie poskąpił. Młodym mówił, żeby brali się w garść, bo „za wcześnie na dziadostwo”, a tym, którzy chwytali się laski, żeby nie przesadzali, bo przyjdzie jeszcze na to czas. Nawet w bardzo podeszłym wieku formułował logiczne zdania, ważył słowa, a nawet cytował „Pana Tadeusza” i „Wesele”. Wspominał też Lwów i – choć przedwojenna podróż dla tamtejszych ludzi zazwyczaj sprowadzała się do wyprawy zaprzęgniętą furmanką, czy też rzadziej koleją, miał okazję odwiedzić polski Łuck czy Włodzimierz Wołyński.

Aktywny do końca

15 sierpnia 2016 r. zdążył otrzymać medal Pro Patria z rąk posła Sławomira Zawiślaka. 15 października Minister Obrony Narodowej za pośrednictwem dowódcy 2 Pułku Rozpoznania w Hrubieszowie, pułkownika Marcina Maja, mianował go na stopień oficerski porucznika. Ostatni rok był dla mnie, syna, wyjątkowy w opiece nad ojcem, który zaczął opadać z sił. Chociaż mieszał wydarzenia teraźniejsze z przeszłością, odwiedzający nas znajomi byli pod wrażeniem. Mimo pogarszającego się stanu bywały momenty, w których jego 100-letnia mądrość życiowa dawała o sobie znać. Choćby kiedy powtarzał im maksymę: „Człowieczy los nie jest bajką.” Po świętach zdążył pożegnać się ze swoim lekarzem, w noc sylwestrową otrzymał ostatni sakrament i odszedł w Nowy Rok 2017. Od momentu, kiedy trafił do szpitala, do jego śmierci minęło raptem kilka dni. Nie cierpiał.

Weselą się anieli, kiedy ktoś się rodzi, weselą się również, kiedy ktoś umiera w takim wieku. Ceremonia pogrzebowa odbyła się w również niemal 100-letnim kościele w Trzeszczanach, przy budowie którego za młodu sam pomagał. Ostatecznie spoczął na parafialnym cmentarzu w rodzinnym grobie obok swojej żony Stanisławy, ratującej w czasie wojny Żydów – Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. Na nagrobku po jej śmierci zostały umieszczone słowa: „Kto jedno życie ratuje, jakby cały świat ratował” – być może pasujące i do ojca? Wśród mrozu i śnieżnej zamieci, podczas ceremonii pogrzebowej, trębacz zagrał mu na końcu „Śpij kolego w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni tobie”.

Witold Mil

To wspomnieie nadesłał nam jeden z Czytelników. Jeśli w Waszych domach też żywa jest pamięć o niezwykłych członkach Waszych rodzin, piszcie o nich do nas.

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
11. grudzień 2024 10:22