Zespół został m.in. wyróżniony nagrodą Ministra Kultury i Dziedzictwa NarodowegoKrzysztof Janisławski
StoryEditorTradycja

Jak Herod, Śmierć, Żyd i Aniołek w Budkach świetlicę wiejską zbudowali

31.12.2023., 13:00h
Ze wsi do wsi, z domu do domu. I tak codziennie nawet ponad trzydzieści występów. Takie były początki Zespołu Obrzędowego „Herody” z Budek w powiecie kraśnickim. Minęło czterdzieści lat i zespół, choć już nie tak często, wciąż można zobaczyć w akcji. Kolędnikom o najdłuższym stażu towarzyszą teraz ich córki i synowie.

– W naszej okolicy chodzenie po kolędzie to tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie – opowiada Szymon Grabowski, kierownik zespołu „Herody”, jest w nim od samego początku. – Bracia próbowali założyć zespół kolędniczy, ale udało się dopiero, gdy zaprosiłem do współpracy nieżyjącego już Feliksa Magdziaka. Miał doświadczenie, chodził wcześniej w grupach kolędniczych, m.in. w pobliskim Liśniku.

Zespół Obrzędowy „Herody” z Budek. Jakie były początki? 

Był 1983 rok, a zespół zakładali m.in. Feliks Magdziak, Szymon Grabowski, Jan Grabowski, Eligiusz Bis, Jan Tracz, Jerzy Mazurek, Ryszard Mazurek i Edmund Starobrat. Skład szybko rozrósł się do kilkunastu osób. Od początku było wiadomo, że będzie wystawiane widowisko herody, od którego zespół wziął nazwę. Był jednak problem ze scenariuszem. Potrzebne były przyśpiewki, melodie, wypowiedzi poszczególnych postaci.

– Moi krewni z Liśnika sporo z takich inscenizacji pamiętali, uczestniczyli w nich w latach sześćdziesiątych – mówi pan Szymon. – Pomocne były też informacje od Stanisława Puzia z Salomina, który prowadził zespół kolędniczy. Te wszystkie relacje Feliks spisywał po nocach i układał kolejność, tak żeby powstał z tego scenariusz. Gdy był gotowy, zaczęliśmy ćwiczyć.

W międzyczasie powstawały, we własnym zakresie, stroje. Król Herod musiał wyglądać godnie, Śmierć przerażająco, Żyd wiarygodnie, a żołnierze groźnie. I tak też było.

Pierwsze lata działalności zespołu to bardzo intensywny okres. Chodzenie po wsiach zaczynało się tradycyjnie w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia i trwało aż do Matki Bożej Gromnicznej, czyli do 2 lutego. To 40 dni. Trzeba było mieć kondycję i końskie zdrowie, bo codziennie odbywało się nawet około trzydziestu występów.

A wszystko w czasie, gdy zimy wyglądały inaczej niż teraz. Śniegi i mrozy to była norma. Kolędnicy poruszali się na piechotę, brnąc przez zaspy z instrumentami, przebrani w stroje.

– Mimo to chodziliśmy po kolędzie każdego dnia – podkreśla Edmund Starobrat. – Nie tylko w niedziele czy święta.

Kto chodzi po wsi z kaktusem na dłoni?

Chodzili od domu do domu każdego dnia, ponieważ mieli silną motywację. Zbierane w czasie wystawiania herodów pieniądze zasilały fundusz, z którego finansowana była budowa wiejskiej świetlicy. Za zebrane pieniądze została kupiona również działka znajdująca się za budynkiem. Powstało tam małe boisko sportowe.

– Gdy trzeba się było spotkać w ważnych dla wsi sprawach, zbieraliśmy się w kuchni przy oborze sołtysa, trudno było się tam pomieścić – wspomina Szymon Grabowski. – Wtedy Feliks Magdziak wymyślił, żeby wykorzystać fundusz sołecki i zbudować wiejską świetlicę. Ale pieniędzy było za mało, więc stwierdziliśmy, że będziemy je zbierać, kolędując. Niejeden we wsi mi wtedy mówił, że prędzej mu kaktus na ręce wyrośnie, niż w Budkach będzie świetlica – śmieje się pan Szymon.

– Zespołu „Herody” by pewnie nie było, gdyby nie zbiórka na ten budynek – dodaje Jerzy Mazurek. – Ta kolęda była prowadzona z myślą o zbiórce.

Cel był ważny, ale nie brakowało zabawnych sytuacji pamiętanych i wspominanych do dziś. Choćby takich, jak „uprowadzenie” Żyda przez przejeżdżających saniami mieszkańców sąsiedniej wsi, którzy spotkali po drodze wędrujących kolędników.

A która rola była najtrudniejsza? Rozmówcy są zgodni, że właśnie Żyda. I że świetnie wcielał się w niego Feliks Magdziak.

– Dużo mówił, tańczył i jeszcze odpowiadał za zaopatrzenie zespołu – relacjonuje Ryszard Mazurek.

– Teraz Żyda gra Przemysław Oczak – dodaje Szymon Grabowski. – Specjalnie przyjeżdżał z Niemiec, żeby nie opuścić przedstawień.

Nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W 1997 roku zespół z okazji budowy kościoła przygotował widowisko teatralne „Misterium Męki Pańskiej”. W okresie Wielkiego Postu wystawiał misterium w kościołach na terenie Polski Południowo-Wschodniej, a zebrane datki przeznaczał na budowę miejscowej kaplicy.

W 2005 roku przez wszystkie niedziele Wielkiego Postu przedstawiano misterium w kościołach powiatu kraśnickiego, a za zebrane pieniądze kupiono tabernakulum do kościoła filialnego pod wezwaniem Matki Bożej Fatimskiej w Budkach.

Lata lecą, wiek i zdrowie nie każdemu pozwalają na takie jak dawniej wędrówki od wsi do wsi. Mimo to zespół wciąż prowadzi działalność. Był aktywny także w kończącym się roku – czterdziestym działalności. Bywa, że członkowie grupy o najdłuższym stażu występują teraz ze swoimi dziećmi.

– Syn grał i córka grała – potwierdza Jerzy Mazurek.

– Moja córka Ewa, gdy miała 14 lat, to się nawet specjalnie nie musiała uczyć roli Aniołka, gdy było potrzebne zastępstwo. Tak była w domu osłuchana – dodaje Szymon Grabowski.

Zespół zdobył wiele nagród i wyróżnień, ale najwyżej ceni sobie przyznaną w 2010 roku podczas I Ogólnopolskiego Przeglądu Zespołów i Grup Kolędniczych w Lublinie nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Krzysztof Janisławski

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
26. kwiecień 2024 02:34