My mamy pół świni na hektar, a Duńczycy prawie pięćDominika Stancelewska/canva
StoryEditorświnie

Mamy pół świni na hektar, a Duńczycy prawie pięć. "Marnujemy potencjał"

12.11.2025., 15:00h

Od wielu lat import prosiąt przeznaczonych do tuczu wynika ze znacznego niedoboru krajowych warchlaków i wpływa bezpośrednio na skalę produkcji trzody chlewnej w Polsce. Mimo wciąż rosnącego zapotrzebowania nie jesteśmy w stanie rozwinąć wyspecjalizowanych gospodarstw, które mogłyby zwiększyć efektywność chowu.

I Kongres Produkcji Świń w Żninie

Polska wciąż nie wykorzystuje swojego potencjału w produkcji trzody chlewnej. Zbyt mała liczba loch i uzależnienie od importu warchlaków sprawiają, że mimo rosnącego zapotrzebowania krajowa produkcja nie może się rozwijać. O sytuacji na rynku, kosztach, promocji i odpowiedzialności producentów dyskutowano podczas I Kongresu Produkcji Świń w Żninie.

Krajowy niedobór warchlaków uzupełniamy importem

Jak mówił Jacek Jagiełłowicz, prezes Agro Gobarto Hodowca, niepokojący jest trend dotyczący zmniejszenia liczby loch, który sprawia, że krajowy niedobór warchlaków wciąż uzupełniany jest ogromnym importem.

– To sprawia, że Polska zajmuje w Unii Europejskiej szóste miejsce w produkcji wieprzowiny. Nie wykorzystujemy jednak możliwości, jakie mamy w kraju. Ubijamy rocznie około 19–20 mln świń, ale żeby zabezpieczyć taką ilość tuczników, jesteśmy zmuszeni sprowadzać każdego roku ponad 7 mln warchlaków. Poza tym importujemy 664 tys. ton mięsa, czyli świnie przyjeżdżają do nas także w formie elementów. Skoro mamy około 600 tys. loch, to rachunek jest prosty – ciągle uzyskujemy poniżej 20 tuczników od lochy rocznie – tłumaczył Jagiełłowicz.

image
Liczba loch w Europie
FOTO: Dominika Stancelewska

Prezes Agro Gobarto dodał, że opłacalność produkcji przy takim poziomie wyników byłaby możliwa jedynie przy cenie około 9 zł za kilogram tucznika.

– Do europejskich liderów brakuje nam przynajmniej dziesięciu tuczników od każdej lochy rocznie. Jednymi z przyczyn są z pewnością niska skala produkcji, brak profesjonalizacji i niezwracanie uwagi na koszty. Stada do 100 sztuk nigdy nie osiągną efektywności, która pozwoli im bezpiecznie funkcjonować i się rozwijać. A w takich stadach znajduje się 75% krajowego pogłowia świń. Niemniej, produkują jedynie 8% wieprzowiny! To dobitnie pokazuje, jakie gospodarstwa należy wspierać i niekoniecznie finansowo ułatwiać im rozwój – podkreślał Jagiełłowicz.

image
Zdaniem Jacka Jagiełłowicza szansę na rozwój mają duże, wyspecjalizowane gospodarstwa
FOTO: Dominika Stancelewska

Liczyć koszty i rozwijać skalę produkcji świń

Jagiełłowicz przedstawił subiektywną analizę branży, zwracając uwagę, że kontrola kosztów to kluczowy element rentowności, który przez wielu jest lekceważony.

– Musimy przestać liczyć na polityków i zacząć wywierać presję, choć to trudne. Kiedy wstępowaliśmy do Unii Europejskiej, w kraju było 760 tys. gospodarstw utrzymujących trzodę. Zakładając średnio trzy osoby w każdym, dawało to ponad 2 mln potencjalnych głosów. Dzisiaj mamy 46 tys. gospodarstw, czyli 150–200 tys. głosów – to już nie decyduje o wyniku wyborów – mówił prelegent.

Porównał też dane dotyczące obsady świń na hektar. Jak wyliczał Jacek Jagiełłowicz, w Polsce to 0,6 sztuki na hektar, w Niemczech 1,26, w Hiszpanii 1,47, w Danii 4,46, a w Niderlandach 5,53.

– Mamy bardzo niski wskaźnik, a mimo to pojawiają się zarzuty, że branża trzody chlewnej bardzo mocno wpływa na środowisko – podkreślał Jacek Jagiełłowicz.

image
Pogłowie świń w UE w 2024
FOTO: Dominika Stancelewska

Niewykorzystany potencjał biogazowni w produkcji świń

Jagiełłowicz wskazał również, że Polska wciąż nie potrafi wkomponować biogazowni w łańcuch produkcji świń, choć mogłyby znacząco obniżać koszty i poprawiać wpływ chowu na środowisko, a także ustabilizować produkcję energii elektrycznej w kraju.

– Niemcy mają 11 tys. biogazowni, Francja 1600, Włochy 1500, a Polska jedynie 181. To pokazuje, ile mamy jeszcze do nadrobienia, jakie mamy rezerwy – mówił ekspert.

Prezes Jagiełłowicz zwrócił uwagę, jak promować konsumpcję i ocieplać wizerunek producentów świń oraz skąd wziąć na to środki. Z każdego kilograma sprzedanego mięsa jedna dziesiąta procenta jego wartości trafia na rachunek funduszu promocji mięsa wieprzowego. W latach 2010–2024 rolnicy wpłacili do niego ponad 136 mln zł, a w 2025 roku wpłynie kolejne 19 mln zł.

– To bardzo dobra inicjatywa, ale sposób rozdysponowania środków jest niesprawiedliwy. Organizacja, której członkowie produkują ponad 35% krajowej wieprzowiny, otrzymuje na autorskie działania zaledwie 1,7% tej kwoty. Znacząca część środków trafia do podmiotów mających jedynie pośredni związek z branżą. To skandaliczne, że pieniądze, które mogłyby wspierać promocję mięsa, się marnują – mówił prezes Agro Gobarto.

Jagiełłowicz apelował o zjednoczenie branży.

– Powinniśmy schować różnice i wspólnie się zastanowić, jak najlepiej wykorzystać te prawie 20 mln zł rocznie, aby promować walory polskiej wieprzowiny i nie oddawać pola przeciwnikom produkcji zwierzęcej – dodał prelegent.

Odpowiedzialność rolnika nie tylko w chlewni

Głos zabrał także Arkadiusz Wasiczek z firmy Hagric-PIC, który podkreślił, że na branży spoczywa odpowiedzialność edukacyjna i informacyjna, aby odkłamywać stereotypy i pokazać, że produkcja zwierzęca odbywa się w sposób odpowiedzialny i kontrolowany na każdym etapie.

– Przez lata społeczeństwo straciło kontakt z rolnictwem i bardzo trudno to odbudować. Już dzieci w szkołach powinny uczyć się, skąd bierze się żywność. Trzeba uczyć, że hodowla wiąże się z pewnymi niedogodnościami, ale jest niezbędna i stanowi jeden z filarów naszego bezpieczeństwa. Pojawia się wiele inicjatyw oddolnych, prób integracji branży, ale potrzeba przede wszystkim merytorycznego programu wsparcia i rozwoju dla branży ponad podziałami – mówił Wasiczek.

image
Arkadiusz Wasiczek opowiadał o odpowiedzialności różnych stron zaangażowanych w produkcję trzody chlewnej
FOTO: Dominika Stancelewska

Wprowadzając produkt do łańcucha żywieniowego, trzeba mieć świadomość nie tylko konieczności przestrzegania przepisów, ale także wpływu na produkt finalny.

– Musimy pamiętać, że nasz wpływ nie powinien ograniczać się tylko do aspektów prawnych, ale także etycznych, które budują wiarygodność oraz bezpieczeństwo (także ekonomiczne) wszystkich uczestników łańcucha. Hodowca powinien mieć świadomość, że jego odpowiedzialność nie kończy się w momencie załadowania zwierząt na samochód. Zarówno kierowca podczas załadunku, jak i później niezależny lekarz weterynarii wraz pełnomocnikiem ds. dobrostanu w zakładach mięsnych weryfikują przydatność ubojową zwierząt, a także ich pochodzenie. Ważnym i często deprecjonowanym obszarem kontroli hodowli jest dobrostan, który wpływa zarówno na jej wymiar etyczny, a także ekonomiczny i to zarówno hodowcy, jak i przetwórcy. Zwierzęta utrzymywane w warunkach komfortowych pozwalają uzyskać lepsze efekty, a także poprawić konkurencyjność – zaznaczył prelegent.

image
Przy tym pogłowiu loch, które mamy w kraju, powinniśmy produkować znacznie więcej tuczników, niż uzyskujemy obecnie
FOTO: Dominika Stancelewska

Ferma na 7 tys. macior

Jarosław Ukleja, dyrektor produkcji Grupy Gobarto, zaprezentował rozwiązania zastosowane na fermie w Bieganowie, w której utrzymywanych jest 7 tys. macior. Tygodniowo wyjeżdża stamtąd około 4 tys. warchlaków o masie do 30 kg.

– Ferma została zaprojektowana w systemie tradycyjnym z modyfikacjami w poszczególnych sektorach. Ciepło i energię elektryczną w całości zapewnia biogazownia o mocy 1 MW, która produkuje rocznie około 8500 MWh prądu i podobną ilość ciepła – mówił Ukleja.

Lochy w niskiej ciąży przebywają w kojcach indywidualnych przez 4 tygodnie od pokrycia, natomiast w wysokiej ciąży w dużych kojcach grupowych i żywione są za pośrednictwem stacji żywieniowych. Odchowalnie loszek liczą prawie 3 tys. stanowisk. Najmłodsze loszki do 100 kg przebywają w komorach z żywieniem do woli. Po selekcji trafiają do kojców grupowych, gdzie żywienie odbywa się za pomocą karmników z przegrodami barkowymi. Dorosłe loszki, po ostatecznej selekcji, trafiają do kojców ze stacjami żywieniowymi.

– Karmienie z wykorzystaniem stacji umożliwia dokładny monitoring stada i precyzyjne sterowanie kondycją loch, bez stresu dla zwierząt. To także więcej miejsca w kojcach i lepsza stymulacja knurem w kojcach z loszkami – wyjaśniał Jarosław Ukleja.

Liczba stanowisk porodowych wynosi 1600. Kojce z centralnym jarzmem mają o 35% większą powierzchnię od normy i są podniesione względem korytarza, co ułatwia sprzątanie. Bezpośrednio pod lochą znajduje się ruszt żeliwny, a nad korytem – rura PCV dostarczająca chłodne powietrze maciorze. W kojcu znajduje się mata grzewcza dla prosiąt zasilana ciepłem z biogazowni.

– Cała elektronika i wrażliwe instalacje znajdują się na ocieplonych korytarzach. Korytarz centralny podzielono na dwa pasy ruchu, co pozwala na bezkolizyjne przemieszczanie zwierząt – tłumaczył dyrektor produkcji Gobarto.

Czytaj dalej:

image
Reportaż z gospodarstwa

Kiedyś PGR, dziś superferma. Co tydzień wyjedzie stąd 4000 prosiąt

Dominika Stancelewska

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
18. grudzień 2025 14:19