Jak niewielkie gospodarstwo stało się nowoczesnym biznesem rolnym?
Jak wspomina, w 2015 r. planował budowę obory na 120 sztuk bydła, ale z pomysłem ostatecznie się wstrzymał, głównie z powodu wysokich kosztów inwestycji, które na podmokłych i zalewowych terenach Żuław są jeszcze wyższe niż na tradycyjnym gruncie. Poza tym, przyszły następca – syn Krzysztof, który od października rozpoczyna dzienne studia na Wydziale Rolnictwa i Leśnictwa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, zdeklarowany jest bardziej na produkcję roślinną niż zwierzęcą.
Opasy szybciej w obrocie – sposób na większy zysk
Hodowca utrzymuje również od 15 do 20 opasów, które stara się tak żywić, by w wieku 14–15 miesięcy osiągały wagę ok. 600 kg i wówczas kierowane były do sprzedaży.
– Kiedyś opas prowadziłem przez ok. 24 miesiące, ale było to zdecydowanie za długo. Przy 15 miesiącach opasania zwrot poniesionych na niego nakładów i zysk ze sprzedaży jest szybszy. Gdyby to były rasy mięsne, to przyrosty byłyby wyższe, ale my opasamy hf-y – wyjaśnia rozmówca.
Duże straty paszy na Żuławach. Jak hodowca znalazł rozwiązanie?
Dla swojego stada Piotr Derewecki zawsze robił 400–500 ton kiszonki z kukurydzy na pryzmie. Podkreśla jednak, że na podmokłym terenie Żuław, często dochodziło do dużych strat paszy, które dodatkowo potęgowały również ptaki i inna zwierzyna robiąc dziury w folii.
– Zawsze w lipcu kończyła nam się kiszonka i nie mieliśmy już czym żywić krów, musieliśmy radzić sobie samą trawą i wypasem w tym okresie przejściowym. Doszliśmy do wniosku, przetestujemy przechowywanie kiszonki w rękawie. Firma usługowa „spakowała” kukurydzę w 2 rękawy, o długości 75 m. I okazało się, że w kolejnym roku dopiero na początku czerwca otworzyliśmy drugi rękaw. Oznacza to, że ok. 250 t kiszonki wystarczyło nam na dużo dłużej niż zwykle, bo nie mieliśmy tak dużych strat, jak w pryzmach. To przekonało mnie, że jest to idealne rozwiązanie dla mojego gospodarstwa i przez trzy kolejne lata korzystaliśmy z usługi – wyznaje hodowca.
