„Tygodnik” czytany od deski do deski
– Najładniejszą stroną jest pierwsza, z komentarzem naczelnego. Bo to jest tak napisane, wie pani, po chłopsku. Kolejne strony wertuję, zatrzymuję się dłużej nad tym, co mnie zaciekawi, aż dochodzę do bydła i wtedy czytam już dokładnie wszystko. Żona też czyta z przyjemnością, chwali przepisy i różne inne ciekawostki. W „Tygodniku” każdy znjadzie coś dla siebie – komentuje pan Kazimierz.
Przypadek, który zmienił życie — jak Kazimierz trafił do Drzeniowa
W Drzeniowie, gdzie teraz gospodaruje, znalazł się przez przypadek.
– Z bratem żony mieszkaliśmy w jednym pokoju w hotelu robotniczym we Wrocławiu. Najpierw pracowałem tutaj prawie 6 lat w PGR. Po tym, jak teść ciężko zachorował i wkrótce zmarł, żona przyjęła mnie w swoje progi.
Teść pan Kazimierza na te tereny przyjechał spod Kalisza, a teściowa wraz z rodzicami z byłego Poznańskiego. Gospodarstwo kupili po ślubie, miało wtedy około 6 ha. Taki areał utrzymało do 1997 roku.
„Byłem głupi, że nie kupiłem tej ziemi”
– W 1997 roku wydzierżawiliśmy od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa 36,97 ha. Były to grunty po PGR, w którym wcześniej pracowali rodzice teściowej, a potem ja. Ziemia ta po likwidacji państwowych gospodarstw rolnych leżała 5 lat odłogiem – opowiada pan Kazimierz.
Do dziś nie może odżałować, że nie zdecydował się wtedy nabyć tej ziemi na własność.
– Kolega mówił do mnie: „Kupuj ziemię”. Pytałem go: „Po co?”. „Za hektar kupisz sobie mercedesa, wspomnisz moje słowo” – przekonywał mnie. „Co ty za głupoty opowiadasz?! Po PGR leży tego tyle, że nikt tego nie chce. Zobaczysz, będę jeszcze na tych kawałach krowy wypasał” – mówiłem. – Tylko, proszę pani, ta ziemia leżała niechciana jeszcze tylko parę lat. Jak weszliśmy do Unii, potworzyły się spółki polsko-niemieckie i brali wszystko. Nie oglądali się na nic. Głupi byłem, że nie posłuchałem kolegi, wtedy Agencja sprzedawała u nas ziemie za kilkaset złotych za hektar – wspomina pan Kazimierz.
