Rolnicy oburzeni przetargiem na OPR-y. „To była chucpa”
„Kolejny rozbiór Polski”, „afera urągająca godności obywateli”, „pokaz politycznej siły i arogancji urzędników wobec rolników” – tak rolnicy komentują przebieg przetargów na OPR-y obejmujące ponad 1400 ha państwowej ziemi, które odbyły się 1 lipca w Pruszczu Gdańskim. Choć trwała interwencja poselska, a rolnicy śpiewali hymn i Rotę, licząc na przerwanie procedur, to KOWR nie zawiesił postępowania. Pracownicy instytucji, mimo protestu, kontynuowali czytanie ofert. W ocenie rolników to potwarz i jawna realizacja przetargu „ustawionego” pod konkretnego dzierżawcę, czyli firmę Goodvalley. Pisaliśmy o tym TUTAJ.
„Pokazówka siły politycznej”
– To, co się wczoraj odbyło, można nazwać kolejnym rozbiorem Polski. To była pokazówka siły, ale nie państwa, tylko nacisku politycznego. Arogancja urzędników, łamanie prawa i ignorowanie głosu obywateli. Tego nie da się inaczej nazwać jak po prostu chucpą – mówi Zbigniew Gołda, rolnik uczestniczący w proteście.
Gołda podkreśla, że mimo emocji, protestów, obecności posłów, komisja przetargowa jak „automat” odczytała oferty i liczyła strony dokumentacji, nie zważając na społeczne oburzenie i chaos.
Murawiec: to był teatr posłusznego wykonywania poleceń z góry
Damian Murawiec, rolnik spod Elbląga, również obecny na miejscu, nie ma wątpliwości, że obecność Tomasza Ciodyka, zastępcy dyrektora generalnego KOWR, który przyjechał z Warszawy była symboliczna.
- Przyszedł po to, by dopilnować, żeby przetarg się odbył. Widzieliśmy jego gesty, na przykład poganianie ręką przewodniczącego komisji, by przyspieszać procedury, mimo całego zamieszania – mówi Murawiec.
Murawiec podkreśla, że w odróżnieniu od Koszalina, gdzie doszło do rozmów z rolnikami i odwołania przetargu, w Pruszczu Gdańskim nikt z urzędników nie chciał słuchać argumentów protestujących.
– Nie było żadnego dialogu. Nikt nie wziął pod uwagę faktu, że trwa interwencja poselska. Przetarg po prostu się odbył, jakby nic się nie działo – mówi.
Kryteria pod jednego gracza? „Ustawka pod Goodvalley”
Jakub Buchajczyk, rolnik i moderator Zespołu Roboczego „Ziemia”, który wspólnie z rolnikami i organizacjami wypracował stanowisko ws. dzierżawy państwowej ziemi, nie ma złudzeń.
– Kryteria przetargów w Pruszczu i w Koszalinie zostały uszyte na miarę jednego beneficjenta, czyli spółki Goodvalley. Współpraca z uczelniami czy nowoczesny park maszynowy to wymagania, którym nie są w stanie sprostać indywidualni rolnicy. A przecież zgodnie z Konstytucją to właśnie gospodarstwa rodzinne powinny być fundamentem ustroju rolnego – podkreśla.
Rolnik chciał wydzierżawić OPR Giżyno
Podobnego zdania jest rolnik, który chciał wziąć udział w przetargu w Koszalinie. Okazało się jednak, że nie jest w stanie spełnić pewnych kryteriów.
– Jesteśmy eliminowani nie dlatego, że nie spełniamy warunków produkcyjnych, tylko dlatego, że kryteria zostały napisane pod jednego gracza – mówi rolnik i hodowca trzody chlewnej z okolic Kalisza.
– Sąsiadujemy z OPR Giżyno, mamy 30-letnie doświadczenie w prowadzeniu produkcji, spełniamy wszystkie wymogi dotyczące obsady DJP, posiadamy areał i infrastrukturę. A mimo to nie możemy realnie wystartować, bo nie spełniamy absurdalnych, sztucznie wykreowanych kryteriów, jak 5-letnie umowy z uczelniami czy maszyny za kilkadziesiąt milionów złotych – zaznacza.
Rolnik przyznaje, że współpracuje z czterema uczelniami i dwiema szkołami rolniczymi, ale nie jest w stanie dostarczyć formalnych umów sprzed pięciu lat. – To są warunki zaporowe. My nie jesteśmy gorsi od Goodvalley. Mamy równie dobre wyniki produkcyjne, ale nie mamy za sobą grubych milionów w leasingach i politycznych wpływów. A przecież właśnie o równe szanse miało w tym wszystkim chodzić – dodaje.
Co dalej? Protesty, działania prawne i apel do ministra
Buchajczyk zapowiada zwołanie Zespołu Ziemia w najbliższych dniach oraz wystąpienie z propozycją nowych, sprawiedliwych kryteriów.
– Chcemy pokazać, że to, co wypracują rolnicy, może być zgodne z prawem, konkurencyjne i transparentne. W pracach ma brać udział także przedstawiciel Goodvalley – mówi.
Zespół Ziemia planuje też dalsze kroki.
– Pracujemy z kancelariami prawnymi, które analizują możliwość zakwestionowania procedury. Dodatkowo wystosujemy wniosek o zmniejszenie powierzchni OPR-ów. Nikt nie widział ekspertyz uzasadniających, że takie gospodarstwa muszą mieć 500 czy 600 ha. Jeśli nie ma podstaw, to wszystko wskazuje na nadużycie – tłumaczy.
Rolnicy planują również zorganizowanie konferencji prasowej i kolejne akcje informacyjne.
– Nie odpuścimy. Chcemy, by przetargi były równe, a nie przygotowywane pod jedną spółkę – podkreśla Buchajczyk.
„Z 620 ha można zadowolić 30 gospodarstw, a dostanie je jedna spółka”
Stanisław Barna, rolnik z woj. zachodniopomorskiego, nie owija w bawełnę. Jego zdaniem tymi przetargami minister rolnictwa Czesław Siekierski pokazał, że działa przeciwko polskiemu rolnikowi. Dlatego Barna apeluje do rolników, by czynnie włączyli się do walki o ziemię.
– Nie siedźcie w domach. To jest walka o polską ziemię. Z 620 ha można by było zadowolić 30 gospodarstw, a dostanie je jedna spółka. To nie są normalne warunki rynkowe – podkreśla.
Minister idzie w zaparte: OPR-y muszą powstać
A przypomnijmy, że Siekierski twardo deklaruje, że nie zamierza odwoływać przetargów na Ośrodki Produkcji Rolniczej.
– Ustalenia zapadły. Przetargi muszą się odbyć – mówił w rozmowie z top agrar Polska. Dodał, że OPR-y mają zagwarantować miejsca pracy i kontynuację produkcji zwierzęcej, której, jego zdaniem, rolnicy indywidualni nie są w stanie zapewnić.
– Demokracja dopuszcza protest, ale nie może on paraliżować instytucji – skwitował minister.
Rolnicy zapowiadają, że nie złożą broni, bo jak mówią, nie chodzi im tylko o te 1400 ha, ale o przyszłość polskiego rolnictwa i sprawiedliwość.
Kamila Szałaj
