Czy zdaniem Pana Profesora przewidziane w nowej umowie DCFTA dla Ukrainy kontyngenty eksportowe określone dla unijnych produktów będą miały wpływ na unijne rynki rolne? Proszę spojrzeć na bieżący rok, kiedy mamy nadprodukcję i niskie ceny, oraz przyszłe lata, w tym także okres po 2028 roku, kiedy Unia Europejska może zadecydować, że zwiększy kwoty, jeśli Ukraińcy dostosują się do unijnych norm.
– Tak, kwoty będą miały wpływ, ale branżowo selektywny – najmocniej odczują go zboża, cukier, drób, jaja i miód. W bieżącym roku, przy nadpodaży i niskich cenach, klauzule ochronne i progi wyzwalające, czyli te, które je uruchamiają, ograniczają skokowe napływy, więc efekt na ceny jest widoczny głównie w oknach sezonowych (żniwa, szczyty podaży) oraz w regionach z wąskimi gardłami logistycznymi. Po 2028 roku presja konkurencyjna może wzrosnąć, bo warunkowe zwiększanie kontyngentów taryfowych będzie premiowało podmioty najszybciej spełniające normy – a tym są zwykle agroholdingi. Jednocześnie należy pamiętać, że kontyngenty nie wracają do poziomów „kryzysowych” z lat 2022–2024, a aktywne pozostają mechanizmy snapback, tj. klauzule pozwalające na jednostronne zawieszenie umowy w przypadku naruszenia jej warunków przez jedną ze stron, i monitoringu pochodzenia.
Innymi słowy: to fala, nie tsunami – ale fala, do której trzeba się przygotować operacyjnie (magazynowanie, kontraktacja, dywersyfikacja zbytu), żeby nie zamieniała się w lokalne podtopienia cen. Dla polityki publicznej kluczem jest szybkie uruchamianie bezpieczników i egzekwowanie standardów na granicy. Dla rynku – kontrakty i hedging (zabezpieczenia przed wzrostem cen), które amortyzują skoki.
Czy Polska, biorąc pod uwagę obecną infrastrukturę przemysłu rolno-spożywczego oraz portową (niewykorzystane moce przeładunkowe), może skorzystać na imporcie produktów rolnych z Ukrainy, czy widzi Pan w tym jedynie zagrożenie?
– Polska może na tym skorzystać – pod warunkiem że wykorzysta swoją rolę kraju tranzytowego i przetwórczego, a nie wyłącznie rynku zbytu. Mamy niewykorzystane moce portowe (Gdańsk, Gdynia, Świnoujście) oraz duży potencjał tłoczni, młynów, wytwórni pasz i biokomponentów, które mogłyby zarabiać na przerobie surowca, zamiast konkurować z nim na etapie produkcji. W takim modelu zyskujemy wartość dodaną, miejsca pracy i marżę, a ukraiński surowiec jest dla nas paliwem dla przetwórstwa, a nie zagrożeniem dla rolnika.
Kluczowe jest, aby Unia nie tylko chroniła swój rynek wewnętrzny, lecz także aktywnie wspierała kierowanie ukraińskich produktów przetworzonych na rynki pozaeuropejskie, bo to zmniejsza presję konkurencyjną wewnątrz Wspólnoty.
Zagrożenie pojawia się dopiero wtedy, gdy surowiec trafia bez kontroli i we wrażliwym momencie na rynek krajowy, wypierając polską produkcję cenowo. Dlatego kluczowe są bufory magazynowe, szybkie odprawy tranzytowe, śledzenie pochodzenia (traceability) i korytarze eksportowe, które kierują towar dalej – do portu, a nie na lokalny skup. Polska może być w tej układance hubem logistyczno-przetwórczym, a nie „korytarzem strat”.
Jeśli przyjmiemy taką strategię, zamiast bronić się jedynie barierami, możemy zarabiać na przepływie i przetwarzaniu, a nie tylko ponosić koszty konkurencji cenowej. W praktyce oznacza to, że kluczowe nie jest „czy wchodzi”, ale dokąd dalej jedzie i w jakiej formie. Wtedy import staje się okazją gospodarczą, a nie ryzykiem społecznym.
Czy Ukraina będzie napierać na zwiększenie eksportu produktów rolnych do Unii, czy może postawi na rozwój przemysłu rolno-spożywczego, tak aby zwiększyć przychody z eksportu, sprzedając produkty przetworzone? Widać to już np. w przypadku rzepaku. Jeśli lokowałaby te produkty na unijnym rynku, byłoby to ogromne zagrożenie dla unijnych, w tym polskich, gospodarstw rodzinnych i naszego przetwórstwa, chyba że Ukraina będzie wysyłać te produkty na rynki poza Unią...
– Ukraina już dziś przesuwa akcent z eksportu surowca na eksport produktów przetworzonych, bo to daje znacznie większą wartość dodaną i pozwala szybciej spełniać normy unijne. W naszym raporcie „Podzielone plony” pokazaliśmy, że ten trend jest strukturalny, nie doraźny: duże agroholdingi inwestują w przetwórstwo, aby zwiększyć marżę i uniezależnić się od zmienności cen surowca. To oznacza, że konkurencja z Ukrainą nie będzie dotyczyła tylko „towaru z pola”, ale także gotowych produktów, a więc bezpośrednio polskich i unijnych zakładów przetwórczych, a pośrednio gospodarstw rodzinnych dostarczających im surowiec.
Nasza analiza pokazuje także, że rynek unijny nie jest dla Ukrainy jedynym i wcale nie zawsze jest najkorzystniejszy – rosnący popyt i wyższe marże znajdują się dziś na rynkach trzecich: w Afryce Północnej, na Bliskim Wschodzie i w Azji. Dla Ukrainy wejście do UE ma wymiar polityczny i instytucjonalny, ale ekonomicznie eksport poza Europę bywa bardziej opłacalny. Z tego względu kluczowe jest, aby Unia nie tylko chroniła swój rynek wewnętrzny, lecz także aktywnie wspierała kierowanie ukraińskich produktów przetworzonych na rynki pozaeuropejskie, bo to zmniejsza presję konkurencyjną wewnątrz Wspólnoty.
Inaczej mówiąc: jeśli Unia Europejska chce uniknąć destabilizacji swojego rolnictwa, powinna myśleć o polityce handlowej nie tylko w kategorii kontroli importu, ale także w kategorii sterowania kierunkami eksportu Ukrainy – w interesie całego wspólnego rynku.
Dla Unii to jest kluczowa przestrzeń negocjacyjna: jeśli Ukraina będzie kierować znaczącą część produktów przetworzonych poza UE, presja konkurencyjna wewnątrz wspólnego rynku będzie mniejsza. Jeśli jednak europejski rynek stanie się pierwszym i głównym kierunkiem zbytu, presja na rolników i przetwórców w Europie będzie narastać. Dlatego konstrukcja kontyngentów i polityka handlowa muszą iść w parze z polityką eksportową – bo inaczej dojdzie do ścisku konkurencyjnego „od środka” całego łańcucha.
Czy w Pana ocenie wprowadzenie bilateralnej klauzuli ochronnej, umożliwiającej czasowe wycofanie przyznanych koncesji taryfowych, którą będzie można uruchomić także w przypadku zakłóceń rynkowych na poziomie pojedynczego państwa członkowskiego, będzie skuteczne? Jak ten mechanizm musiałby być skonstruowany, by spełnić swoją funkcję?
– Taka klauzula może być skuteczna, ale tylko pod warunkiem że będzie szybka w działaniu i uruchamiana na poziomie pojedynczego państwa, a nie dopiero po wykazaniu zakłóceń w całej Unii. Rynek rolny reaguje w tygodniach, a często w dniach – jeśli procedura ochronna trwa miesiącami, jest martwa. Dlatego mechanizm musi mieć jasne, z góry określone progi (np. średnie wolumeny i ceny z lat bazowych), aby nie zaczynać każdorazowo od „debaty politycznej”, tylko od zadziałania narzędzia.
Drugi warunek skuteczności to precyzja, a nie szeroki młot regulacyjny. Decyzja powinna obejmować konkretny produkt (CN), konkretny kanał i konkretny kierunek, a nie całą kategorię, co ogranicza koszty uboczne i spory w Radzie Europejskiej. Trzeci – czas: od przekroczenia progu do wdrożenia środków musi upływać maksymalnie kilkanaście dni, a nie kwartał.
W praktyce skuteczny model to taki, który działa jak hamulec bezpieczeństwa: automatycznie wyhamowuje strumień importu, a potem pozwala politykom i instytucjom ocenić długofalowe skutki. Jeżeli próg jest zbyt wysoki, a interpretacja uznaniowa, instrument staje się dekoracją. Dobrze zaprojektowana klauzula powinna być procedurą gospodarczą z elementem polityki, a nie procedurą polityczną z elementem gospodarki.
Jeśli będzie taka konstrukcja, to klauzula stanie się narzędziem realnej stabilizacji rynków, a nie listkiem figowym w debacie o równych zasadach konkurencji.
Czy w kontekście zapisów tej umowy, ale także przyszłego członkostwa Ukrainy w UE, nie powinniśmy zmienić, i to od razu, podejścia do wspierania naszych rolników i stawiać bardziej na inwestycje i zabezpieczenie ryzyk, zamiast kierować środki na wsparcie bezpośrednie i doraźną pomoc w obliczu coraz częstszych anomalii pogodowych?
– Tak, i to zdecydowanie powinniśmy zrobić już teraz, zanim konkurencja strukturalna z Ukrainą stanie się w pełni odczuwalna po jej wejściu do Unii. Dopłaty bezpośrednie łagodzą ból, ale nie budują odporności ekonomicznej, a w obecnych realiach przewagę ma ten, kto inwestuje w efektywność, magazynowanie, przetwarzanie, retencję wodną czy ochronę przed wahaniami cen i pogody. Model „płacimy, żeby przetrwali sezon” musi zostać zastąpiony logiką „inwestujemy, żeby przetrwali dekadę”.
W praktyce oznacza to przesunięcie środków w stronę zarządzania ryzykiem – ubezpieczenia indeksowe od pogody, fundusze wzajemnościowe, systemy kontraktacji z przetwórstwem, wsparcie hedging i długoterminowych umów. Rolnik musi mieć narzędzia finansowe, a nie tylko transfer pieniężny. To nie tylko zmiana budżetowa, ale też kulturowa: z reaktywności na planowanie.
Po wejściu Ukrainy na jednolity rynek rolnictwo w UE będzie musiało grać w ligę skali i efektywności, a nie w ligę rekompensat. Dlatego wsparcie powinno rozwijać odporność i konkurencyjność, a nie tylko łagodzić skutki kolejnego kryzysu pogodowego czy cenowego. Jeśli chcemy, by polskie gospodarstwa rodzinne przetrwały w długiej perspektywie, musimy budować poduszkę bezpieczeństwa, a nie kroplówkę ratunkową. Dopłata daje chwilę oddechu, ale inwestycja daje płuca.
Dziękuje za rozmowę.
Magdalena Szymańska
