StoryEditorInterwencja

Bobry niszczą łąki – Agencja zabiera dopłaty

27.06.2017., 16:06h
Jak być rolnikiem w kraju, w którym państwo chroni przyrodę kosztem praw obywateli i ich prywatnej własności? Odpowiedzi na to pytanie od dawna szuka, lecz nie znajduje Marian Marcinkowski, rolnik z Łopuszna.

W tym roku o mało nie odwołano u nas nabożeństwa rezurekcyjnego w Wielkanoc, bo wiernych kroczących w procesji wokół kościoła zaatakował bóbr. Na szczęście na miejscu byli strażacy i złapali agresywne zwierzę – opowiada gospodarz. – Jednak widok bobra w centrum wsi, kilka kilometrów od rzeki nikogo specjalnie nie zdziwił. Jest takie zatrzęsienie, że spotkać je można dosłownie wszędzie. Wszyscy mają już tego dość, ale odpowiedzialne instytucje nic z tym nie chcą zrobić. Jak tak dalej pójdzie, bobry doprowadzą do ruiny również mnie i moją rodzinę.

Tamy i tunele

Marian Marcinkowski prowadzi 30-hektarowe gospodarstwo ukierunkowane na hodowlę koni. Posiada stado liczące kilkanaście sztuk rasy małopolskiej oraz huculskiej. Znakomitą większość użytków stanowią więc łąki i pastwiska.

– Gleby są u nas słabe, więc produkcja roślinna nie jest tu opłacalna. Mieszkam w Łopusznie, ale grunty mam w kilku kawałkach w innych wsiach – mówi gospodarz. – Konie to moja pasja, a ich hodowla wydała mi się jedyną sensowną alternatywą, bo zwierzęta mogą cały sezon spędzać na pastwiskach. Jednak z powodu bobrów taka ani żadna inna działalność rolnicza na tych gruntach przestaje być możliwa.

Tak wygląda łąka rolnika z Łopuszna po usunięciu jednej z bobrowych zapór przy użyciu ciężkiego sprzętu

– Przed kilkunastu laty większość moich łąk znalazła się w granicach obszaru Natura 2000. Ktoś wpadł na genialny pomysł, by zasiedlić te tereny bobrami – wyjaśnia nasz rozmówca. – W ciągu kilku lat zwierzęta tak się rozmnożyły, że zaczęły się problemy. Melioranci na chronionych terenach nie pogłębiali już rzek i kanałów, więc bobry mają wymarzone warunki. Teraz uniemożliwiają rolnikom normalne gospodarowanie, a do tego zagrażają wszystkim mieszkańcom. Woda z rzek i strumieni, gdzie budują żeremie, zalewa pola, łąki a często i posesje.

– Moje łąki i pastwiska zatapiane są systematycznie od kilku lat. Coraz mniej rośnie na nich wartościowych dla koni traw, za to coraz więcej sitowia i innych roślin, które lubią podmokłe stanowiska – wylicza Marcinkowski. – Zbiór zielonki, jak i wypas zwierząt staje coraz bardziej ryzykowny. Bobry bowiem budują nie tylko tamy na rzekach, ale też drążą podziemne tunele, aby bezpiecznie przedzierać się do lasu po budulec i kryć, gdy zajdzie potrzeba. Ziemia zapada się więc co chwila pod ciągnikiem. Nie raz już przez to uszkodziłem kosiarkę, a kilka razy o włos nie spadłem pod koła traktora, choć zanim wjadę dokładnie sprawdzam grunt. O konie też się boję, bo na takich podziemnych pułapkach mogą połamać nogi. Łąki zaczynają przypominać pobojowisko, bo do usuwania bobrowych tam potrzebny jest ciężki sprzęt, który niszczy darń. Tam co roku przybywa, czasem można u mnie naliczyć kilkanaście takich zapór. W mniejszym lub większym stopniu problem ten dotyczy 25 ha moich użytków. Serce mnie boli, gdy patrzę co się stało z moją ziemią…

Agencyjna logika

– Część moich łąk graniczy z rzekami: Czarną Lewą i potokiem Mokre. W 2013 roku mieliśmy wiosną ulewne deszcze, więc i tak na łąkach było mokro. Do tego bobry zbudowały kilka tam, więc woda zalała wszystko i stała prawie do jesieni – wspomina hodowca. – Ten grunt należy do obszaru Natura 2000, więc obowiązują mnie obostrzenia. Kosić mogę dopiero w sierpniu, bo lęgnące się tam dzikie ptaki, które muszą mieć spokój. Kosić się jednak w ogóle nie dało, więc gdy woda opadła, mogłem tam jedynie wypasać konie. Bobrowych tam bałem się ruszać, bo za to grożą surowe kary. Urzędnicy z ARiMR skontrolowali mi jednak grunty i cofnęli wszystkie dopłaty, zarówno obszarowe, jak i rolnośrodowiskowe. Uznali, że niewłaściwie użytkowałem te grunty, ignorując zupełnie okoliczności, które mnie do tego zmusiły.


Wiosną 2014 r. sytuacja się powtórzyła, łąki znów znalazły się pod wodą z powodu bobrowych żeremii. W kwietniu 2014 r. gospodarz zwrócił się więc do Świętokrzyskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych z pisemną prośbą o udrożnienie rzek i kanałów na jego gruntach. Chciał bowiem mieć dowody na to, że podjął odpowiednie starania o ratowanie gruntów i zielonki. Na odpowiedź musiał czekać do czerwca. Z oficjalnego pisma dowiedział się, że ŚZMiUW dokonał wizji lokalnej i inspektorzy dostrzegli nadmiar bobrów i bezmiar szkód, jakie wyrządzają. Dowiedział się też, że Zarząd Melioracji wystąpił do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Kielcach o zgodę na rozebranie tam. Termin i zakres prac Zarząd Melioracji uzależnił jednak nie tylko od uzyskanego pozwolenia, ale również od zasobności własnego budżetu.

Przyjechali rozebrać te tamy dopiero w listopadzie. Niewiele już mieli wtedy do roboty. Okoliczni mieszkańcy stracili wcześniej cierpliwość i sami rozebrali tamy, bo woda podchodziła im pod domy i zalewała grunty – przyznaje Marian Marcinkowski. – W kolejnych latach scenariusz się powtarzał, a Agencja zabrała mi dopłaty z PROW również za 2014, 2015 i 2016 rok.

Co ciekawe, ARiMR najpierw cofnął mi dopłaty, a dopiero po fakcie poinformował, że mogłem wystąpić o wydłużenie terminów na wykonanie wymaganych zabiegów i prac na spornych gruntach – skarży się rolnik. – Tłumaczyłem, że nie skosiłem łąk, bo zwyczajnie nie mogłem. Dowodziłem, że zrobiłem co w mojej mocy, by doprowadzić łąki do właściwego stanu, pokazywałem korespondencję z Zarządem Melioracji i RDOŚ. Urzędnicy w ARiMR byli jednak głusi na te argumenty. Według nich sam powinienem zrezygnować z ubiegania się o dopłaty, bo skoro wiedziałem że są bobry, powinienem przewidzieć, że będą chciały zbudować tamy.

Śmiechu warte?

– Odwoływałem się od tych decyzji, bo uważam, że jako właściciel gruntów rolniczych miałem prawo z nich korzystać. Miałem też prawo oczekiwać, że państwowe urzędy i instytucje zrobią co do nich należy, by mi to umożliwić – uważa świętokrzyski hodowca. – Jakim więc prawem urzędnicy rządowej agencji karzą mnie za indolencję innych państwowych urzędników! Ja nie wyrażałem zgody na to, by państwo na moim gruncie hodowało bobry.

– Respektuję ograniczenia wynikające z Obszaru Natura 2000. Tracę na tym, bo trawa zbierana w sierpniu ma już niską wartość jako pasza dla zwierząt. Nie mogę odpowiednio nawozić swoich gruntów, by poprawić plony – wylicza gospodarz. – Nie mogę swobodnie gospodarować i dysponować swoją własnością, bo ważniejsze są ptaszki, które wiją tu gniazda. A ze stanowiska ARiMR wynika, że powinienem sobie w ogóle dać spokój z rolnictwem, skoro to bobry mają życzenie zagospodarować moją ziemię.



Gospodarz był przekonany, że jego odwołania odniosły skutek. Agencja najpierw przyznała mu rację, potem jednak nagle zmieniła zdanie.

– Z roku na rok zbieram coraz mniej zielonki i muszę dokupować coraz więcej paszy dla zwierząt. Niszczę sprzęt i narażam życie na zrytych przez bobry gruntach. Łąki mi dziczeją, bo nie sposób ich normalnie użytkować. Ziemia traci wartość i ja na każdym kroku tracę – skarży się właściciel łąk pod Łupusznem. – W normalnych warunkach rozwijałbym hodowlę, bo mam wystarczający areał, by o tym myśleć. Ale nie mogę, bo państwo zasiedla mój grunt szkodnikami i pozbawia mnie jedynego źródła utrzymania. Przecież ja jestem rolnikiem i z tej ziemi żyję. Tymczasem Agencja zamiast wspierać mnie jako rolnika, to karze i jeszcze bardziej pogrąża. Czwarty rok nie dostaję dopłat! Muszę brać kredyty, by utrzymać hodowlę. Dlaczego rządowa agencja, która służyć ma rolnikom, robi wszystko bym z rolnictwa zrezygnował? – pyta nasz bohater.

– Tamy bobrowe pojawiają się co rusz, nawet na najmniejszych strugach, przepływających przez moje łąki – skarży się Marian Marcinkowski

– Gdy po uznanym odwołaniu zadzwoniłem do ARiMR w Kielcach by spytać, kiedy dostanę pieniądze, urzędnik roześmiał się do słuchawki, mówiąc że: „Nigdy, bo właśnie znowu panu cofnęliśmy dopłaty”. Jego najwyraźniej ta sytuacja bawiła. Jak można tak traktować ludzi? Ja od kilku lat zamartwiam się, a dla urzędnika to jest śmiechu warte…

Wszyscy bezradni

Co najmniej od 2010 r. rolnik regularnie, ale bezskutecznie interweniuje w sprawie szkód wywoływanych przez bobry w Świętokrzyskim Zarządzie Melioracji i Urządzeń Wodnych oraz Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Nie ma większych zastrzeżeń do Zarządu Melioracji, bo zdaje sobie sprawę, iż ma on w tej sprawie związane ręce. Bobry są pod ochroną, więc każdorazowa ingerencja wiąże się z długotrwałą papierkową procedurą. Od RDOŚ Marian Marcinkowski wielokrotnie domagał się wysiedlenia bobrów z terenów użytkowanych rolniczo lub redukcji populacji zwierząt w inny sposób. RDOŚ w swoich odpowiedziach przyznaje, że populacja ta uległa nadmiernemu rozmnożeniu w regionie. Wciąż jednak powtarza ten sam argument.

„W latach minionych, kiedy populacja bobrów była mniejsza, istniała możliwość odłowu i przesiedlenia ich na obszary, na których ich działalność nie powodowałaby szkód w mieniu prywatnym. Niestety, obecnie brak jest takiej możliwości. Aby introdukować bobry w ramach przesiedlenia należy uzyskać zgodę właściciela terenu, na który planuje się je wysiedlić. Proces przesiedlenia winien wynikać z opracowania odpowiedniej strategii, a nie w oparciu o jednostkowe przypadki.” – czytamy wciąż w kolejnych odpowiedziach słanych do rolnika.

– Problem jednak w tym, że nikt żadnej strategii od 7 lat nie opracował. RDOŚ stwierdza, że bobrów jest za dużo i że zasiedliły już wszystkie rzeki i strumyki w całym regionie. Nie ma więc już gdzie ich wywozić, bo wszędzie sytuacja jest podobna – ubolewa rolnik z Łopuszna. – Jednak ani mnie, ani żadnego innego rolnika w naszej gminie nikt przed 10 laty nie pytał o zgodę na wypuszczanie bobrów. Odrzucano też wnioski o odstrzał redukcyjny bobrów. Teraz odstrzał jest ponoć możliwy, ale myśliwi nie są zupełnie zainteresowani takimi polowaniami. Uważają, że wymaga to od nich zbyt wiele zachodu, a korzyść żadna.

Zdaniem urzędników

My również zwróciliśmy się do RDOŚ w Kielcach i zapytaliśmy, w jaki sposób zamierzają zaradzić pladze bobrów i powodowanym przez nie szkodom w gminie Łopuszno. Napisaliśmy również do ARiMR, by dowiedzieć się, z jakiego powodu karze rolnika za błędy i bezradność innych rządowych resortów. Wicedyrektor Świętokrzyskiego Oddziału ARiMR Józef Cepil, odpowiada, iż ani RDOŚ ani ŚZMiUW nie podlegają Agencji, więc nie ma ona wpływu na ich działalność. Natomiast jeśli chodzi o przyznawanie płatności bezpośrednich, rolnośrodowiskowych i innych, ubiegający się o nie rolnik musi spełniać określone wymogi i kryteria. „Ponadto w przypadku płatności rolnośrodowiskowych, rolnik podejmuje zobowiązanie, które trwa 5 lat i jego powierzchnia jest określana na podstawie powierzchni zatwierdzonych w pierwszym roku zobowiązania. Dodać również należy, że powierzchnia tego zobowiązania nie może ulec zmianie w kolejnych latach zobowiązania w wariantach/pakietach określonych w rozporządzeniu rolnośrodowiskowym. Zatem, jeżeli w pierwszym roku część zgłoszonych wnioskiem gruntów rolnych nie spełniała warunków i wymogów, aby je objąć zobowiązaniem, to w kolejnych latach rolnik nie mógł ich włączyć do powierzchni zobowiązania w wariantach/pakietach określonych rozporządzeniem rolnośrodowiskowym, gdyż włączenie ich do powierzchni zobowiązania byłoby niezgodne z przepisami ww. rozporządzenia” – argumentuje dyrektor świętokrzyskiego oddziału Agencji. Część zaś gruntów zgłoszonych przez Mariana Marcinkowskiego do zobowiązania, w opinii urzędników ARiMR już w pierwszym roku zobowiązania nie spełniała wymogów trwałego użytku zielonego. W konsekwencji odebrano mu również płatności za lata kolejne.

Świętokrzyska RDOŚ również nie ma sobie nic do zarzucenia w tej sprawie. Jarosław Pejdak, wicedyrektor RDOŚ w Kielcach zauważa, że Dyrekcja nigdy nie uchyla się od szacowania szkód powodowanych przez bobra i wypłacania poszkodowanym odszkodowań. Prowadzi także działania informacyjne w zakresie obowiązujących w tej kwestii przepisów i możliwości uzyskania zadośćuczynienia za szkody. Dyrekcja uważa również, że w porę i właściwie reaguje na zagrożenia powstające z winy bobrów, zezwalając na rozbiórki tam tak przez odpowiednie zarządy melioracji, jak i prywatnych właścicieli gruntów. RDOŚ przyznaje, że na mocy posiadanych kompetencji, w listopadzie 2016r. wydał zarządzenie zezwalające na odstrzał 1500 sztuk bobrów w okresie 5 lat na terenie wszystkich powiatów województwa świętokrzyskiego. Zezwolenie to obowiązuje w obwodach łowieckich podlegających Zarządowi Okręgowemu Polskiego Związku Łowieckiego w Kielcach i Tarnobrzegu. Do tych zarządów PZŁ powinni się więc zgłaszać rolnicy w sprawie odstrzału bobrów na swoich gruntach. Ile bobrów zastrzelili dotąd myśliwi odpowiedzialni za wykonanie zarządzenia RDOŚ? – nie wiadomo. Zwrócimy się więc do PZŁ o informacje w tej sprawie i do tematu wrócimy w jednym z kolejnych numerów „Tygodnika Poradnika Rolniczego”.

Grzegorz Tomczyk

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
28. kwiecień 2024 20:38