„Mam sylwestra co miesiąc”
Strzelnica w Mielenku działa od roku. Od tego czasu wiele weekendów w wiosce brzmi jak festyn z fajerwerkami. Czasem również w dni powszednie huk treningów i zawodów rozdziera spokój. Kilka tysięcy strzałów w ciągu 4-5 godzin wywołuje chaos wśród krów i cieląt, informuje nas rolnik spod Gryfina.
- Mam sylwestra co miesiąc. Zwierzęta uciekają, psy chowają się do domu, a krowy w ciąży i cielęta wpadają w panikę. To nie jest hobby, to dla mnie katastrofa - mówi pan Jacek, hodowca ponad 100 sztuk bydła.
Strzelnicę dzieli od pastwiska rolnika zaledwie 100-200 metrów, a dodatkowo znajduje się ona na wzgórzu. Czy to potęguje rozchodzenie się dżwięku w okolicy? Jak zapewnia nas prezes Bractwa Kurkowego Gryf: - Nie, to jest bardzo dobry właśnie układ, bo my strzelamy w dół w stronę gęstego, starego lasu.
Pozostaje mieć nadzieję, że zwierząt w tym gęstym, starym lesie raczej nie ma.
Spotkania i… zero efektów
Rolnik wspomina, że podejmował próby rozmów z zarządcami strzelnicy.
- Tłumaczyłem im, że moje krowy, w tym również ciężarne, jak i cielęta wpadają w panikę, że tracę spokój i kontrolę nad stadem. Były spotkania, telefony, prośby… ale wszystko jakby wpadło w próżnię. Zwierzęta nadal uciekają przy każdym strzale - mówi pan Jacek.
Mimo starań, problem pozostaje nadal nierozwiązany, a hałas wciąż terroryzuje pasące się bydło.
- Zwierzęta reagują panicznie nawet w sąsiedniej wsi. Konie same wracają z pastwiska, zanim jeszcze padnie pierwszy strzał. To nie jest przypadek - dodaje rolnik.
Zamiast dialogu - była policja
Podczas jednego z weekendowych treningów krowy znów pognały w popłochu. Rolnik wsiadł w ciągnik i pojechał pod bramę strzelnicy, chcąc porozmawiać o bezpieczeństwie zwierząt i zakłóceniu spokoju jego pracy.
- Chciałem rozmawiać. Nie podjechałem nawet pod linię ognia. A oni? Zamknęli mnie na terenie, zadzwonili po policję i oskarżyli o naruszenie miru domowego... Miru strzelnicy! A mój mir? Moja praca? Moje zwierzęta? - mówi z rozgoryczeniem pan Jacek. - To nikogo nie interesuje. Czuję się jak intruz, kiedy bronię swojego stada.
Zamiast dialogu i porozumienia, spotkała hodowcę formalna reakcja i poczucie bezsilności wobec procedur, które chronią strzelnicę, a nie dobrostan bydła ani spokój mieszkańców.
Normy są spełnione, a gdzie życie?
Bractwo powtarza, że wszystkie normy są zachowane. Ale dla pana Jacka to pusta formułka.
- Normy to za mało. Zwierzęta nie czytają papierów. One mają swój rytm wypasu, swoją biologię. Mam niby nie wypasać w dni strzelania? Albo mam robić to gdzie indziej? Jak to zrobić, skoro krowa ma swoje miejsce, swoje przyzwyczajenia? Tego żadne normy nie uwzględniają.
I dodaje: - Co zauważyłem po roku czasu, że zwierzęta zrobiły się bardzo nieufne na pastwisku. Kiedyś mogłem normalnie podchodzić do nich, a w tej chwili coś się pojawia i one po prostu uciekają. Także na pewno to gdzieś tam się odcisnęło na nich.
Skoro są dowody na zachowanie bydła, skoro rolnik niemal za każdym razem informuje strzelnicę, że hałas wzmaga panikę wśród zwierząt, nie sposób więc nie zadać pytania: Dlaczego wciąż ważniejszy jest papier niż dobro zwierząt? Bydło traci spokój i poczucie bezpieczeństwa, a to już nie tylko stres i lęk, ale takie sytuacje negatywnie wpływają też na produkcję, bo zestresowane krowy nie wykorzystują wypasu efektywnie, a hodowca traci kontrolę nad stadem. Takie powtarzalne stresy mogą wpływać na zdrowie: u krów w ciąży zwiększać ryzyko poronień, u cieląt obniżać przyrosty masy. Krótko mówiąc, możliwe jest, że w całym stadzie spada wydajność. Tymczasem normy halasu są zachowane...
Ekoschematy kontra strzały
Co warto podkreślić, hodowca bydła mięsnego realizuje ekoschematy, które nakładają obowiązek m.in. ich regularnego wypasu.
- Nie mogę sobie pozwolić, żeby krowy i cielęta nie wychodziły na pastwisko. To część mojej pracy i część programu rolno-środowiskowego. A tu tysiące strzałów i stado wpada w panikę. Nie da się prowadzić wypasu zgodnie z wymogami - mówi nam rolnik. Normy są na papierze, ale dla zwierząt liczy się spokój i rytm dnia, który jest brutalnie zaburzany. - To zabawa moim kosztem. Chcę, żeby przerywali strzelanie, kiedy zwierzęta wpadają w panikę. Dla nich to hobby. Dla mnie to praca i życie.
Ta sprawa pokazuje, jak łatwo w "ciszę" wsi może wkroczyć huk, a pasja innych ludzi stać się koszmarem dla tych, którzy żyją z ziemi i zwierząt. Ale sprawa ma zawsze dwie strony.
Argumenty kurkowych kontra krzyk stada
Bractwo Kurkowe nie widzi problemu, bo wszystko odbywa się zgodnie z prawem. A ponadto:
- Oni mówią: zwierzęta się przyzwyczają. A ja widzę, że nie. Po roku są jeszcze bardziej nerwowe. To nie statystyka, to już codzienność - mówi hodowca.
W dodatku strzelcy powtarzają, że mają „misję wychowawczą”. - A jak była zima, to nie strzelali, bo zimno. No to pytam: jak będzie wojna i będzie padać, też zrobią przerwę? – dodaje pan Jacek. - Rok czasu się bawili i mówili, że będzie dobrze. A nie jest dobrze.
Dwie strony i dwie racje
O wyjaśnienie sprawy nasza redakcja zwróciła się również do pana Marka Wosia, przedstawiciela Bractwa Kurkowego Gryf. Jak usłyszeliśmy: - Strzelnica działa legalnie i z bezpieczeństwem. Posiada wszystkie wymagane pozwolenia. Pozwolenia środowiskowe są, regulamin zatwierdzony przez gminę Gryfino, wszystko zgodnie z prawem. Działamy w granicach norm - mówi przedstawiciel bractwa.
Podkreśla także, że dodatkowo wprowadzono szereg zabezpieczeń: - Postawiliśmy namiot, który od wewnątrz wyłożony jest taflami dźwiękochłonnymi, podwyższyliśmy również wał. Prowadzimy dalsze prace nad ograniczeniem wydostawania się dźwięków ze strzelnicy.
Co więc z normami hałasu? Bractwo zapewnia, że prowadzone pomiary hałasu nie wykazały przekroczeń dopuszczalnych poziomów.
- Wiemy, że dźwięk się rozprzestrzenia, ale to nie jest hałas, jego natężenie nie jest szkodliwe, co zostało potwierdzone profesjonalnymi pomiarami. Robiliśmy pomiary niemal w każdym punkcie, przy pastwisku, w środku wioski, na jej obrzeżach. Nie stwierdzono żadnych naruszeń norm. Ponad tło to było maksymalnie 30%. Większy hałas robi traktor, jakiś samochód ciężarowy... - mówi nam Marek Woś.
Pasja i tradycja - głos bractwa
- Nie jest to zabawa w krótkich spodenkach. Propagujemy strzelectwo i historię od 27 lat. Trenujemy ludzi odpowiedzialnie, z wyszkolonymi sędziami i trenerami - mówi przedstawiciel bractwa. Zaznacza, że rozumie, iż bydło reaguje na hałas, ale nie widział sytuacji, w której zwierzęta uciekałyby w galopie, a reakcje są w jego ocenie naturalną reakcją na odgłos strzałów. Jak też dodaje "przezwyczają się w końcu"... Czy aby na pewno?
Zwierzęta nie mają głosu, ale reagują
Choć bydło nie może samo zabrać głosu, jego reakcje mówią same za siebie. Panika, ucieczka, rozdzielanie się stada - to obraz na pastwisku w dni, gdy padają strzały, jak twierdzi hodowca. Normy i przepisy są formalnie spełnione, ale czy w takim razie są wystarczające dla dobra zwierząt? Kto naprawdę powinien zadbać o ich spokój i bezpieczeństwo, skoro papierowe regulacje nie tłumaczą się przed wrażliwością krów i cieląt?
Na koniec warto dodać, że nie od dziś wiadomo, że zwierzęta mają silną wrażliwość słuchową, ich słuch jest znacznie czulszy niż u ludzi. I choć do regularnych, przewidywalnych dźwięków rzeczywiście mogą się przyzwyczaić, to do nagłych, głośnych i nieprzewidywalnych bodźców akustycznych, jak wystrzały czy fajerwerki, raczej się nie adaptują. A za każdym razem bodziec wywołuje reakcję stresową, czyli panikę, ucieczkę, przyspieszony oddech czy rozdzielanie się stada.
oprac. Agnieszka Sawicka
