Dwadzieścia cztery metry sześcienne, 18 ton zboża, dwa miesiące w roku… i 15 lat sądowych batalii! Historia Doroty i Jacka Głowackich z Podlasia jasno pokazuje, że życie rolnika to nie tylko praca w gospodarstwie, ale dla nich również długa i wyczerpująca walka z sąsiadami, sądami, policją i niesprawiedliwymi kontrolami.
Suszarnia to serce gospodarstwa
- To jest nasza główna praca i źródło utrzymania całej rodziny. Bez tej suszarni nie byłoby naszego gospodarstwa – mówi Dorota Głowacka. Suszarnia opalana słomą, z deklaracją zgodności CE. Jej wydajność? 24 metry sześcienne, około 18 ton.
Praca w niej jest ręczna, czasochłonna, ale niestety ograniczona do dwóch miesięcy w roku – października i listopada - tak stanowi wyrok sądu. Pomimo tego, skargi i kontrole prześladują rolników przez cały rok. Jak tłumaczy Pani Dorota: - Trzeba nakosić kukurydzę, zasiać oziminy i wykonać wiele innych prac w gospodarstwie… to nie jest tak, że my tylko suszymy.
15 lat kontroli i sądowych batalii
Problemy zaczęły się w 2010 roku, jeszcze zanim suszarnia została uruchomiona. Sąsiedzi, którzy zamieszkali w sąsiedztwie państwa Głowackich, wysłali pierwszy list ostrzegawczy. Od tego czasu rodzina rolników jest pod stałą kontrolą urzędów i policji.
- Czuję się jak chomik w kołowrotku – biegniesz, biegniesz, a jesteś ciągle w tym samym miejscu. I czasami jeszcze dostaniesz po głowie – żali się rolniczka.
Choć wszystkie pozwolenia były zgodne z prawem, sąsiedzi nieustannie zgłaszali skargi na rzekomy hałas i emisję pyłu. W efekcie przez lata toczyły się liczne postępowania cywilne i administracyjne, a rodzina musiała płacić kary.
- Płaciliśmy 18 tysięcy złotych w ubiegłym roku tylko dlatego, że według sąsiadów i urzędników nasze silosy to część suszarni - dodaje Pan Jacek.
Sąsiedzkie konflikty i tajemnicze kontrole
- Były kontrole, o których nie wiedzieliśmy. Nawet mój mąż nie wiedział, że pan ze starostwa przyjechał – wspomina Pani Dorota.
- Czasem ktoś stoi z tyłu domu i nawet nie wiemy, kto to jest – mówi Pan Jacek. – Nikt się nie przedstawia, nikt nie mówi, po co tam jest. Czujemy się obserwowani, a nasza suszarnia przecież pracuje tylko wtedy, gdy naprawdę jest potrzebna.
To absurd, bo narzędzie pracy rolników to nie luksus, i trudno pogodzić się z tym, że ktoś może filmować ich podwórko. Kamery zainstalowane przez sąsiadów niczym w reality show obserwują każdy ruch na podwórku z suszarnią. - Nawet jak podjeżdża traktor ze zbożem, od razu widać zaraz policję - dodaje rolnik.
Kontrole i pułapki na drzewach nie znalazły trucizny
Podczas pierwszej sprawy cywilnej, jak opowiada nam Pani Dorota, biegli wieszali na drzewach specjalne pułapki mające wykryć emisję trucizn z suszarni. Pułapki nie wykazały niczego szkodliwego – jedyną rzeczą znalezioną były gąty, czyli resztki spalonego drewna z domowego kominka. Podkreślmy jeszcze raz - suszarnia pracuje opalając słomę.
Biurokracja kontra rolnik
Dorota i Jacek Głowaccy wielokrotnie interweniowali w instytucjach, pisali do gmin, a nawet uczestniczyli w komisjach sejmowych odnośnie projektu ustawy o produkcyjnej funkcji wsi.
- Jestem ta natrętna od suszarni – tak mówię o sobie. Prosiłam o pomoc i dopiero teraz Pani dzwoni i chce zobaczyć, jak naprawdę wygląda nasza praca – opowiada.
Historia pokazuje, jak trudne jest życie rolnika w konflikcie z biurokracją i sąsiedzkimi roszczeniami, nawet gdy wszystkie przepisy są przestrzegane. Rolnicy są bezradni. Pomimo że w swoją pracę włożyli młodość, pieniądze i pasję, to stale czują się pod presją.
Sprawą zajęło się równocześnie Stowarzyszenie Dla Powiatu, które nie zamierza stać bezczynnie wobec problemu rolników i rozważa możliwość złożenia skargi nadzwyczajnej. Ponadto w przestrzeni parlamentarnej zapowiada położenie nacisku na przyspieszenie prac nad ustawą o funkcji podukcyjnej wsi.
Suszarnia – to nie luksus, a konieczność
- To nie jest ogromna fabryka, tylko nasze narzędzie pracy. Bez niej nie utrzymamy domu, nie przygotujemy zboża do sprzedaży – podkreśla Pani Dorota.
Dla rolników takich jak Głowaccy suszarnia to nie luksus, lecz serce gospodarstwa – i przede wszystkim prawo do pracy - o które muszą walczyć w sądzie.
Gdzie ustawa o produkcyjnej funkcji wsi?
Sprawa Głowackich odsłania szeroki problem: brak jasnych przepisów chroniących produkcyjną funkcję wsi!
Dziś rolnik nazbyt często musi tłumaczyć się z tego, że pracuje – że kombajn hałasuje, że pachnie obornik, że słychać wentylator suszarni.
- Wieś to nie tylko osiedle domków jednorodzinnych. Tu pachnie obornikiem, słychać kombajn i chodzi suszarnia. To nie luksus, tylko nasze życie i nasza praca – mówi rolniczka.
Czy produkcja na wsi ma zaniknąć?
Rolnicy pytają wprost: czy produkcja na wsi ma w Polsce zaniknąć?
- Po tych wszystkich latach wiem jedno: trzeba walczyć o swoje prawo do pracy i godność. I czasem jedyna droga prowadzi przez biurokrację i sądy, choć nie powinno tak być – dodaje.
Rolnicy nie proszą o żadne dotacje ani przywileje. Chcą tylko prawa do pracy – do zasiania, zebrania i do wysuszenia zboża. Nic więcej. Bez ustawy, która jasno określi prawo rolnika do produkcji, wieś coraz bardziej staje się miejscem ostrego konfliktu. Do sprawy na pewno niebawem powrócimy.
źródło: wywiad własny
Agnieszka Sawicka
