trzoda chlewnapixabay
StoryEditorKOMENTARZ NACZELNEGO

Eksperci jasno wskazują, kto odpowiada za niskie ceny rolnicze

22.05.2023., 08:00h
Paweł KuroczyckiPaweł Kuroczycki
Ukraińskie ziarno już się naszym politykom przejadło. Zaczęli więc szukać winnego upadku polskiej produkcji wieprzowiny. Niektórzy posłowie Platformy Obywatelskiej zaczęli się fotografować przy talerzach ze schabowym ubolewając, że nie jest on produkowany z polskich, lecz zagranicznych świń.

Pogłowie świń zaczęło maleć już za rządów PO-PSL. Gdy do włądzy doszedł PiS było jeszcze gorzej

Kiedy po wejściu do Unii Europejskiej świnie zdrożały do 5 zł/kg, wielu rolników zainwestowało w tę produkcję. Jednak już pod koniec 2006 r. trzoda zaczęła tanieć. Wówczas ministrem rolnictwa był śp. Andrzej Lepper. Nie porządził jednak zbyt długo, bo ze stanowiska został odwołany w lipcu 2007 r., a w październiku doszło do wyborów, po których obecna opozycja objęła rządy. Wówczas pogłowie trzody chlewnej wynosiło 17,6 mln sztuk. Po ośmiu latach spadło do 10,6 mln. Polska przeprowadziła wówczas kosztujący setki milionów złotych program zwalczania choroby Aujeszkyego, aby eksportować świnie, ale pozbyła się świń i trzeba było je importować. Na dodatek, w 2014 r. pojawił się u nas ASF. Kiedy ministerstwem rolnictwa przez niespełna dwa lata kierował Stanisław Kalemba, powstał program odbudowy pogłowia trzody, ale niewiele z jego realizacji wynikło, bo świnie ciągle były tanie. Pod koniec 2022 r. po siedmiu latach rządów Zjednoczonej Prawicy trzody mieliśmy 9,6 mln sztuk.

I nie chodzi o to, aby teraz dowalić wyłącznie opozycji. Bo przecież rządzący przez osiem ostatnich lat niewiele zwojowali, aby odbudować pogłowie trzody, które skurczyło się o kolejny milion. Nie przypominam sobie żadnego istotnego sukcesu ZP na tym polu. Program świnia+ miał działanie odwrotne, bo jego celem była poprawa dobrostanu, a nie zwiększenie pogłowia, co w naszych warunkach się wyklucza.

Gdyby politycy nie traktowali rolników wyłącznie jak narzędzia do poprawienia swoich notowań, to ten czy ów zadałby sobie trochę trudu, aby posprawdzać co i jak i nie pakowałby się w taką nachalną, a przede wszystkim ryzykowną propagandę jak numer ze schabowym.

Nasze bezpieczeństwo żywnościowe jest w niebezpiecznych rękach

Może powinniśmy wziąć przykład z Wielkiej Brytanii. Tam premier zwołał na 16 maja szczyt poświęcony właśnie temu bezpieczeństwu. O bezpieczeństwie żywnościowym mówi m.in. Elizabeth Manningham-Buller, była szefowa MI5, czyli brytyjskiego kontrwywiadu. Czy przypominacie sobie szanowni Czytelnicy, żeby w Polsce kiedykolwiek były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zajmował się produkcją jaj lub żywca wieprzowego? Zostałby wyszydzony przez media! Tymczasem Lady Manningham-Buller (królowa Elżbieta II nadała jej tytuł baronessy) ostrzegła niedawno, że brak własnej żywności to zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Uważa ona, że należy pilnie zająć się problemami, z którymi borykają się producenci żywności, jeśli Wielka Brytania chce uniknąć coraz większego narażania się na globalne wstrząsy. I to po wyjściu z Unii Europejskiej, kiedy teoretycznie trudniej jest eksportować żywność z UE na Wyspy Brytyjskie.

Niestety, takiej refleksji u naszych polityków raczej nie możemy się spodziewać. Nie ma jej także, jeśli chodzi o przyczyny zagrożeń dla produkcji żywności. A tę brytyjscy eksperci wskazują w sieciach handlowych. Doprowadziły one do sytuacji, że niskie ceny skupu produktów rolnych czynią produkcję nieopłacalną i rolnicy z niej rezygnują. Tak stało się na Wyspach z jajkami, których po prostu brakuje (1 mld rocznie). Ceny skupu jabłek wzrosły tam w ubiegłym roku o 0,8% a w sklepach o 46%, choć brytyjscy sadownicy pokrywają tylko 15% zapotrzebowania. Teraz przychodzi czas na mleko. O ile cena skupu dla brytyjskich farmerów wzrosła w 2022 r. o 18 pensów (93 gr), to litr mleka w sklepach podrożał aż o 40 pensów (2 zł) napędzając oczywiście inflację. Tej zależności nasi politycy także nie dostrzegają, bo gdyby ją widzieli, to zadbaliby i o rolników, i o konsumentów, którzy muszą płacić za drogą żywność. Jak widać po Brytyjczykach, same ograniczenia importu nie pomogą, podstawą jest opłacalność produkcji.

Zjazd zarządu Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka

Zjazd odbędzie się w tym tygodniu. W programie obrad są dwie bardzo istotne uchwały. Pierwsza zakłada, że jeden związek hodowców reprezentowany może być na walnym zjeździe przez maksymalnie 20 delegatów. To znacząco ograniczy siłę opozycji, która domaga się zmian w PFHBiPM. Na zarządzie dyskutowany będzie także projekt zmiany statutu Federacji. Zakłada on ograniczenie do dwóch następujących po sobie kadencji możliwości pełnienia funkcji we władzach Federacji, ale wydłuża kadencję zarządu do 6 lat. Oznacza to, że Leszek Hądzlik, obecny prezydent, jeśli zostanie ponownie wybrany, tę funkcję będzie mógł sprawować do 2035 r. Trudno dziś znaleźć na świecie prezydentów z dłuższym stażem. Ale spróbujmy. Na przykład Putin może być prezydentem do 2036 r. Ale oczywiście prezydenta Hądzlika do Putina porównywać nie wypada.
Paweł Kuroczycki
fot. Pixabay

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
25. kwiecień 2024 22:55