StoryEditorInterwencje

Szkody łowieckie rozwiązywane są w sposób prosty? Na pewno nie pod Siedlcami

18.02.2019., 15:02h
Iwona Grochowska w 2015 roku na niemal 30 ha założyła ekologiczną plantację roślin jagodowych, którą ogrodziła dwumetrowym płotem. Nie uchroniło to jej jednak od problemów. Takie ogrodzenie nie zabezpiecza skutecznie przed odwiedzinami saren, które bardzo chętnie ogryzają stożki wzrostu jagody kamczackiej czy derenia jadalnego. Koło łowieckie długo nie mogło stwierdzić, kto zniszczył sadzonki. Dzięki uporowi właścicielki przypisało szkodę sarnom, ale odszkodowania i tak nie wypłaciło.
Myślałam, że w praktyce szkody łowieckie rozwiązywane są w prosty i skuteczny sposób. Byłam pewna, że w przypadku stwierdzenia szkód łowieckich na polu sprawa jest ewidentna – zgłaszam szkodę, przyjeżdża przedstawiciel koła łowieckiego, który szacuje szkody, wypłacane jest odszkodowanie pokrywające straty rolnika i problem zostaje załatwiony. Teraz wiem, że w praktyce wypłata odszkodowania za szkody łowieckie wygląda zupełnie inaczej, niż przypuszczałam – mówi na wstępie Iwona Grochowska, właścicielka gospodarstwa ekologicznego w miejscowości Golice-Kolonia w powiecie siedleckim. 

Ogrodzenie nie pomogło

Iwona Grochowska prowadzi 92-hektarowe gospodarstwo od 1997 r. Na 17 ha uprawia jagodę kamczacką, a na 2,5 ha żurawinę. Plantacje roślin założyła w 2015 r. Od 2016 r. zaczęły się problemy z sarnami. Teren jest ogrodzony, ale mimo to właścicielka boryka się ze szkodami łowieckimi. Na jej oczach sarny przeskakują przez ogrodzenie.

Zobaczyliśmy na plantacji sarny, które ogryzały nam jagody. Poprosiliśmy o interwencję i myśliwi faktycznie przyjechali. Z dużego stada saren odstrzelili jedną. Ponowne prośby o odstrzał pozostawały bez odpowiedzi. Wielokrotnie prosiliśmy pisemnie o odstrzał i nie było żadnej reakcji. Nawet nie otrzymywałam odpowiedzi na moje pisma – tłumaczy Grochowska.

Współpraca z kołem łowieckim mocno rozczarowała panią Iwonę. – Sytuacja wyglądała w ten sposób, że gdy zgłosiłam szkodę, przyjechał szacujący myśliwy. Mieliśmy tropy, typowe dla sarny zgryzienia, na plantacji widzieliśmy sarnę i myśliwy napisał w protokole, że nie jest w stanie stwierdzić, co spowodowało zniszczenia. Odwołaliśmy się więc w tej sprawie do nadleśnictwa w Siedlcach. Nadleśnictwo stwierdziło, że ze względu na ogrodzenie działki odszkodowanie powinien wypłacić urząd marszałkowski. Sprawa przeciągnęła się o półtora miesiąca. Koło łowieckie wysłało pismo do marszałka, który odpowiedział, że to koło powinno zapłacić odszkodowanie. Następnie przyjechali przedstawiciele koła. Choć znaleźli świeże tropy i sarnę, odmówili wypłaty odszkodowania, bo po tak długim okresie nie byli w stanie określić, co spowodowało szkody – mówi oburzona Grochowska.  

Sarny nadal w natarciu

Minęło kilka miesięcy i pojawiły się kolejne szkody. Sarny zaczęły łamać krzewy. Znowu zgłosiłam szkody i odbyło się ich szacowanie. W obecności przedstawicieli nadleśnictwa oraz szacującego szkody i pracownika urzędu gminy sarna przebiegła przez plantację. Widzieliśmy, że niektóre krzewy są złamane wpół. Nadleśnictwo napisało, że pojedyncze gałęzie są połamane, ale nie wiadomo, co doprowadziło do uszkodzenia krzewów. Sugerowano, że jest to efekt żerowania pędraka, który podgryza korzenie. Wykopałam więc najbardziej położony krzew i oczywiście nie było żadnych pędraków. System korzeniowy był zdrowy i duży. Pomimo tego znowu odmówiono mi wypłaty odszkodowania – mówi Iwona Grochowska.

Minęło kilka miesięcy, przyszła jesień 2018 roku. Rolniczka zaczęła sadzić derenie jadalne. – Pięć dni po posadzeniu chciałam sprawdzić, jak przyjmują się sadzonki i zobaczyłam, że spora część jest zgryziona. Zasadziliśmy ponad 2000 sztuk derenia jadalnego, w ciągu tygodnia sarny zniszczyły ponad 10% roślin. Ich czubki są zniszczone, a miały być prowadzone w formie drzewa, żeby zastosować zbiór kombajnowy. Jeśli przewodnik jest zgryziony, to wiadomo, że będzie z tego krzew. Zbiór ręczny takiej ilości derenia jest niemożliwy. Zgłosiliśmy te szkody. Myśliwi odstrzelili trzy sarny. Po wielokrotnych naciskach przyjechał myśliwy do oszacowania szkód. Napisał, że nie jest w stanie stwierdzić, co je spowodowało. Po mojej mailowej ostrej reakcji na to pismo zmieniono zdanie, przyznając, że faktycznie sarny spowodowały szkodę – mówi plantatorka. Przyjęcie takiego stanowiska wcale nie oznaczało wypłaty odszkodowania. – Uszkodzonych sadzonek było trzysta. Przy liczeniu z nadleśnictwem braliśmy pod uwagę tylko uszkodzenia stożka wzrostu. Muszę je wymienić, a jedna sztuka kosztowała 41 zł. Naciskaliśmy w nadleśnictwie, aby zadziałano szybko, żebyśmy mogli jeszcze wymienić sadzonki. W całej Polsce jest problem z sadzonkami derenia. Na swoje czekałam trzy lata. Są odmianowe, licencjonowane. Moja plantacja jest ekologiczna i muszę mieć między innymi zgodę PIORIN-u i certyfikaty. Nie mogę sobie pozwolić na krzew, który nie ma udokumentowanego pochodzenia. Problemem jest to, że nawet jeśli uszkodzone sadzonki nie wypadną, to w rzędzie drzewa będą na przemian z krzewami. Dodatkowo przyszły mrozy i nie wiadomo, jak te poranione przez sarny sadzonki przezimują. Na uszkodzeniach mogą pojawić się choroby grzybowe, które osłabią rośliny. W gospodarstwie ekologicznym nie mogę stosować fungicydów. W tym wypadku odmówiono odszkodowania ze względu na to, że oni nie wiedzieli, jak te zgryzienia wpłyną na plonowanie derenia – mówi Iwona Grochowska. 

Odbijanie piłeczki


Tymczasem koło ponownie wystąpiło do marszałka o wypłatę odszkodowania za straty na plantacji w Golicach-Kolonii, co wydłużyło całą sprawę. Urząd odpisał, że rzeczowa działka wchodzi w skład obwodu łowieckiego i to koło powinno wypłacić odszkodowanie. Iwona Grochowska podkreśla, że szkody łowieckie są dużym problemem dla rolników. Szacowanie i wypłaty odszkodowań przebiegają w ten sposób, że straty spowodowane przez dzikie zwierzęta obciążają tylko rolnika. Jedyną drogą uzyskania odszkodowania jest droga sądowa, na którą rolnik zwykle nie ma pieniędzy i czasu. W jej przypadku zarówno sprawa szkód w jagodach, jak też w dereniu trafi do sądu.

W plantacji ekologicznej do uzupełnienia braków w rzędach nie mogę użyć sadzonek nieekologicznych, więc koszty tego typu nasadzeń są ogromne. Obliczyłam, że przy posiadanych upustach w szkółkach szkody na mojej plantacji sięgają 200 tys. zł. Mam tutaj na myśli tylko koszt sadzonek, nie mówię o stratach w plonach. Odszkodowania za zniszczenie jagody kamczackiej będę dochodziła w sądzie. W sprawie szkód w plantacji derenia muszę jeszcze wysłać do koła przedsądowe wezwanie do zapłaty. Jeśli to nie pomoże, sprawa trafi do sądu – zapowiada Iwona Grochowska.


Józef Nuckowski
fot. Józef Nuckowski  
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
04. grudzień 2024 02:47