StoryEditorŻycie wsi

"Ogrody Lary" dają ekologiczną żywność, ale bez miejskiej "eko-ceny"

24.10.2019., 12:10h
Zjeździła kawał świata, teraz mieszka trochę na jego końcu. Rolnictwa uczyła Zambijczyków, a teraz w kooperatywie ze znajomą Szwajcarką produkuje ekologiczne warzywa, które sprzedaje okolicznym mieszkańcom. Ewa Orzechowska z kaszubskiego Baranowa opowiedziała nam, jak do tego doszło.
Zachodnie Kaszuby. Lasy, lasy, lasy. Gdzieś między nimi wioski. Miastowi mówią o nich w pierwszym odruchu „odludzie”. Dla Ewy Orzechowskiej to prywatny raj, do którego trafiła w trochę magiczny sposób z drugiego końca świata. Choć jej korzenie tkwią w Warszawie i podwarszawskiej wsi.

Eko w każdym calu

Przy furtce wita mnie urocza suka Lady. Ewa poznała ją jako młodą psią mamę w schronisku w Kościerzynie. Myślała o wzięciu szczenięcia, ale po namyśle doszła do wniosku, że maluchy znajdą dużo łatwiej domy. Lady zamieszkała w Baranowie. Teraz pilnuje drewnianego domku pośród krzewów i drzew. Mało kto dziś w takim mieszka, choć wielu marzy o takich czterech kątach. Jeszcze zanim usiądę do herbaty z miodem i ciasta z własną marchwią i jabłkami, doświadczam ekologiczności. Po kilkugodzinnej podróży pytam o toaletę. Jest, na zewnątrz, schludna, pachnąca drewnem i, przede wszystkim, ekologiczna. Kompostowa, czyli z ukrytym, wypełnionym trocinami wiaderkiem. Nic, absolutnie nic nie może się zmarnować w gospodarstwie Ewy, a  toaletowy surowiec służy do nawożenia ogrodu kwiatowego. Jak to się stało, ze Ewa trafiła w tę kaszubską ciszę?

Zambia, a potem Indianie

Urodziłam się w Londynie. Mama była łączniczką w powstaniu warszawskim, babcia – sanitariuszką. Mama trafiła do obozów, a potem, przez Włochy – do Anglii, jak wielu Polaków. Tam poznali się z tatą. Zamieszkali w Walii, w której się wychowywałam. Skończyłam studia rolnicze i jako 20-latka wyjechałam do Zambii. To normalne, że młodzi ludzie szukają nowych miejsc. Pojechałam do Afryki z „niepożyteczną wiedzą na temat owiec, ziemniaków i trawy”. Ani jednego, ani drugiego, ani trzeciego tam nie było. Ale chciałam robić coś pożytecznego w życiu, a tam potrzebowano nauczycieli w szkołach średnich, które miały jako jeden z przedmiotów rolnictwo – opowiada wciąż niezwykły, jak na polskie warunki, życiorys Ewa.

W Zambii mieszkała pięć lat. Mówi, że takie wyjazdy to na Zachodzie nic nadzwyczajnego. Jeden ze znajomych pojechał do Nowej Gwinei, koleżanka – do Indii. Mówi, że od Zambijczyków nauczyła się przynajmniej tyle samo, ile im przekazała.

Gdzieś między porą deszczową a suchą zdała sobie sprawę, że interesuje ją, może dlatego, że też dotyczy, kwestia dwujęzyczności. Wróciła do Anglii i skończyła w Londynie związane z tą tematyką studia. Uczyła przez chwilę w angielskiej szkole, a potem wyjechała na zaproszenie swojej siostry do Kanady.

Tak mi się tam spodobało, że zostałam. Pisałam dla indiańskiej organizacji oświatowej programy edukacyjne uwzględniające ich kulturę. Spotykałam się z indiańską starszyzną. Wie pani, tam starsi bardzo wiele znaczą. U nas jest niby Dzień Babci, Dzień Dziadka, ale bardzo często seniorzy są wykluczeni z życia społecznego – wspomina zalety indiańskiej kultury.

Ewa Orzechowska z wpatrzoną w nią Lady. Zaraz pójdą zobaczyć, co słychać u Lary i kilku kurek
  • Ewa Orzechowska z wpatrzoną w nią Lady. Zaraz pójdą zobaczyć, co słychać u Lary i kilku kurek

Magiczne więzy

Mieszkała na wsi, która coraz bardziej przyzwyczajała ją do przestrzeni. Nie wyobrażała już sobie życia w mieście i mieszkaniu. Z mężem podjęli więc któregoś dnia decyzję o szukaniu własnego kawałka ziemi. Rozważała Irlandię, ale padło na Polskę. Z dwóch powodów – w latach 90. ubiegłego wieku ziemia nie była droga. Ewa pamiętała też, że kiedykolwiek odwiedzała Polskę, zawsze dobrze się w niej czuła. Kupili z mężem 33 ha, w planach miała ogród, który pozwoli na niezależność, z którego będą mogli się utrzymać. Była przekonana, że Baranowo wybrała przypadkiem. Z Kaszubami nie była w żaden sposób związana.

Zadzwoniłam wtedy do wujka mieszkającego na Warmii. Powiedziałam, że kupuję gospodarstwo koło Chośnicy. Powiedział: „Chośnica? Dowiedz się, czy tam niedaleko nie ma Bawernicy”. Sprawdziłam, była. Dzwonię i mówię: „Andrzej, kilometr stąd jest Bawernica”. Odpowiedział: „Ja się w niej urodziłem!”. Okazało się, że babci brat przyjechał tu i był zarządcą w polskim majątku. A najbardziej nadzwyczajne było to, że znalazłam ludzi, którzy jeszcze pamiętali rodziców wujka. Nic o tym wcześniej nie wiedziałam. Gdybym wybrała miejsce dwie wsie dalej, wujek, słysząc nazwę, być może nigdy by nie skojarzył, że to obok – opowiada gospodyni drewnianej chatki.

Ogród, czyli biznes

Zbudowała ją, kiedy podjęła decyzję o życiu w pojedynkę. O pomoc poprosiła sąsiadów. Dom stanął w kilka miesięcy. Ewa jeszcze mocniej rzuciła się w wir ogrodowych prac. Ziemię uprawiała z pomocą ukochanej klaczy, pojawiły się marzenia o włas­nych pszczołach. Uprawiała, była samowystarczalna, miała nawet nadprodukcję, którą sprzedawała okolicznym letnikom. Gotowała ze swojej kapusty, cukinii, ziemniaków, fasoli. Jakiś czas temu obok gospodarstwa Ewy zamieszkała Szwajcarka Joanne. Zaprzyjaźniły się i postanowiły połączyć siły, a uprawie nadać bardziej biznesowe kształty.

W zeszłym roku założyłyśmy „Ogrody Lary”. Od imienia mojej zimnokrwistej klaczy, która pomaga mi uprawiać tę nie najlepszą ziemię. Ogród ma zarabiać, ale zależy mi bardzo na tym, żeby biznes był etyczny, więc ceny muszą być takie, żeby przeciętnie zarabiający człowiek mógł sobie na to pozwolić. Przerażają mnie te miejskie „ekoceny” – mówi Ewa i dodaje, że od kilku miesięcy intensywnie uczą się handlu.

Sama zasięga wiedzy od znajomego Anglika, zawodowego ogrodnika.

Tak, tak. Ten szal nie pochodzi z fabryki w Chinach. Zszedł z baranowskich krosen i spod rąk Ewy
  • Tak, tak. Ten szal nie pochodzi z fabryki w Chinach. Zszedł z baranowskich krosen i spod rąk Ewy

Zarażeni jarmużem

Zaczęło się od jednej kupującej u nich okazyjnie nauczycielki – teraz warzywa od „Lary” kupuje już cała miejscowa szkoła. Mieszkańcy przychodzą, bo wiedzą, że dostają produkt pozbawiony oprysków i uprawiany prawdziwie ekologicznie. Za chwilę Ewa ma spotkanie w szkole w Jasieniu. Kupują od nich i nauczyciele, i rodzice stamtąd. Tam reklamę zrobiła im pewna pani, która zaczęła przynosić do szkoły smoothie z jarmużu i poić wszystkich.

Biorę do ręki ostatnią rozpiskę z zamówieniami na 4 października. Jest ktoś chętny na kilkanaście kilogramów ziemniaków. Jeden kosztuje u Ewy 3 zł. Jest też jarmuż, sałata, buraki, kapusta stożkowa. Wszystko w cenach nie wyższych, jak zachwalają właścicielki na Facebooku, niż w sklepie. Za to smaczniejsze, zdrowsze, bardziej odżywcze.

To minima, które jesteśmy w stanie dostarczyć. Wciąż badamy popyt i dostosowujemy do niego produkcję. Wiosną poprosimy o deklaracje zapotrzebowania. Żeby nie siać za dużo – wyjaśnia Ewa.

Na Kaszubach, gdzie niemal wyłącznie piaski, łatwo szybko stracić to, co się zasiało. Niedawno sąsiad Ewy posiał zboże. Przyszła wichura i trzeba było siać jeszcze raz.

Te tereny nie nadają się do takiego rolnictwa. Ale do ogrodnictwa to znakomita ziemia! Jest ciepła i lekka. Jeśli się ją dobrze nawozi obornikiem i innymi nawozami naturalnymi, bardzo się odwdzięcza. Jak tylko coś zejdzie z grządki, natychmiast siejemy gorczycę – daje dużo zielonej masy – wyjaśnia współwłaścicielka „Ogrodów Lary”.

W tym roku zebrała pokaźną ilość swoich ukochanych bakłażanów. Hodowała sadzonki na parapetach. Do ekologicznej uprawy nie brakuje jej w Polsce niczego, choć zastanawia się, dlaczego nigdzie nie można znaleźć siatki z maleńkimi otworami chroniącej uprawę kapustnych przed szkodnikami. Póki co, sprowadza ją z Anglii. 

Goście z całego świata

Kiedy przyjechała do Baranowa, usłyszała od mieszkańców: „Jak można chcieć się przeprowadzić do takiej dziury?!”. Była zaskoczona, że o miejscu, w którym się urodziło i mieszka od lat, można tak myśleć. Dziś, między innymi dzięki Ewie, przy Wiejskim Domu Kultury w Jasieniu działa teatr „Brzozaki”. Ewa wystawia z nim spektakle opowiadające historię lokalnej społeczności. Organizują też cykliczne warsztaty i koncerty. Baranowo odwiedza także wielu obcokrajowców.

Przyjeżdża do mnie wielu ludzi z zagranicy, bo działam w dwóch międzynarodowych organizacjach zrzeszających między innymi ekologiczne gospodarstwa agroturystyczne. Każdy ma tam swój profil. Ludzie, którzy chcą przyjechać do jakiegoś kraju, poznać go i popracować, a za to mieć utrzymanie, piszą i umawiają się. Pracują przynajmniej cztery godziny dziennie, często chcą dłużej. Za to otrzymują nocleg i wyżywienie. W tym roku miałyśmy Francuza, który przyjechał z Francji na rowerze. Specjalista od energetyki odnawialnej, chciał zobaczyć, jak żyją tu ludzie. Wcześniej inny Francuz, stolarz, pomógł mi zrobić okna. Mieliśmy gości z Egiptu, Iranu, Wietnamczyków. Gościłam też Norwega, niemal 80-latka. Jechał jako wolontariusz do Rumunii i mógł zatrzymać się na trzy dni. Przyjechał i zbudował mi przenośny kurnik. Przyjeżdżają też Polacy. Gościłam dziewczynę, która przywiozła koleżankę Amerykankę.

Idzie zima. Co Ewa ma w planach? Oczywiście będzie przygotowywać rozsady. Ale za kotarką dostrzegam krosna.

Zimą tkam. To szal mojej produkcji, wełna i jedwab. – Pokazuje dzieło jak od najlepszych projektantów i mówi, że urząd marszałkowski właśnie zamówił u niej tkane wkładki do kartek okolicznościowych. Nic dziwnego, skoro już kilka lat temu nagrodzono Ewę za tkactwo prestiżową nagrodą Zielone Serce Pomorza. Do „Ogrodów Lary” możecie więc przyjechać nie tylko po pół kilo jarmużu, ale i szaliczek w jego kolorze.

To przeciętny zestaw zamówieniowy. Wszystko w nim wyrosło wyłącznie na naturalnych nawozach
  • To przeciętny zestaw zamówieniowy. Wszystko w nim wyrosło wyłącznie na naturalnych nawozach
Karolina Kasperek
Zdjęcie główne: Archiwum
Pozostałe zdjęcia: Karolina Kasperek, archiwum


Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
27. kwiecień 2024 11:01