StoryEditorŻycie wsi

Wiejska suita na dwa gospodarstwa

13.06.2018., 14:06h
Napisałam rę historię odręcznie, ale pomyślałam: „A kto dziś czyta historie ręcznie pisane? Wnuczka sugerowała napisanie na maszynie. Ale tak mi jakoś było naturalniej” – powiedziała Regina Ciechanowska, przynosząc 32-kartkowy zeszycik, zapisany bardzo zgrabnym pismem. Napisała w nim historię, która zasłużyła na miano jednej z dwóch wyróżnionych w naszym konkursie „100 lat mojego gospodarstwa”

O konkursie dowiedziała się z „Tygodnika”

Wszyscy tak o tej biedzie i biedzie. Że w tym kraju biednie. Poczułam, że muszę napisać o prawdziwej, o której współcześni nie mają pojęcia. Domownicy? Niekoniecznie mnie wspierali. Córka miała trochę niedosyt, że tylko te fakty, a nic z zajmujących ludzi spraw obyczajowych. A syn powiedział: „Mama, pisz tak, jakbyś chciała to komuś opowiedzieć”.

Od czego były stodoły?

I napisała. Bieda to jedna z najważniejszych, ale jednocześnie najbardziej barwnych bohaterek w tym opowiadaniu. Opowieść Reginy to historia tak naprawdę dwóch gospodarstw. Bo jej rodzinę wysiedlono chwilę po wojnie na Ziemie Odzyskane. Ale w tej historii  mieści się więcej niż 100 lat.

„Urodziłam się 10 listopada 1943 r. w Brzeźnicy, w woj. kieleckim. Brzeźnica położona jest nad rzeką Drzewiczką, przy której rozciągały się rozległe łąki. Rosły tam też olbrzymie lipy, w których cieniu gospodarze odpoczywali, gawędzili, a na łąkach pasły się konie, było to przeważnie w niedzielę. Pamiętam mały domek połączony z obórką, kryty strzechą, oraz stodołę też krytą strzechą. Zabudowania te znajdowały się nad samą rzeczką, która jak nastąpiły roztopy po zimie, zalewała podwórko. W domku mieszkali dziadkowie oraz ja z siostrą starszą o 2 lata i rodzice. Były tam 3 pomieszczenia: 1 duża izba „pokój”, kuchnia i komora – czyli schowek na żywność”.



  • Regina Ciechanowska w swoim drugim, a właściwie to trzecim domu. Z każdym związana jest barwna historia
To początek opowieści, ale tak poetycki, że w pierwszych sekundach przed oczami rysuje się scenografia dla wydarzeń sprzed lat. I jest o biedzie. Bo jakżeż te trzy pokolenia mieściły się w jednej izbie?! Były tam trzy łóżka, stół, przy którym jedzono i odrabiało się przy lampie naftowej lekcje.

Zapytałam kiedyś mamę, jak to było z tym życiem małżeńskim w takich warunkach. A że można było z nią porozmawiać o wszystkim, powiedziała: „No było, było. A co to – nie było stodół? Nie było pola?” – Regina wspomina świetny kontakt z mamą.

6-hektarowe gospodarstwo należało do dziadków ze strony ojca, ale korzenie sięgają gdzieś dalej. Mieszkała tam już matka jej dziadka, a ziemia była jej ojcowizną.

W dziadkowych trepkach

Kiedy miała osiem lat rodzice budzili ją ze wschodem słońca. Chwilę potem biegła boso z krowami na łąkę. Jej stopy do dziś pamiętają „zimną ranną rosę i ciepłe kałuże po deszczu”. Bo drewniane trepki strugane przez dziadka nosiło się raczej zimą. A sandały tylko w niedzielę do kościoła. 

Życie w Brzeźnicy to aromat kawy zbożowej i podpłomyków. Widok krosien, na których babka robiła pasiaste wełniaki i zapach świeżej lnianej koszuli z uprawianego w gospodarstwie lnu. Które z dzieci dziś uwierzy, że całe komunijne przyjęcie to kubek zbożówki i wielka bułka z masłem? Ale we wspomnieniach Reginy Brzeźnica jawi się prawdziwym rajem. Pachnącym lipą, brzęczącym pszczołami, mieniącym się kolorami wełnianych pomponików, które dziadek w niedzielę przypinał koniom.

Raj, jak to raj. Człowieka z niego wypędzono. Tak się stało z rodziną Partyków.

„Nadszedł rok 1952, ale wiem z opowiadań rodziców, że już w 1951 roku szła fama o wysiedleniach na Ziemie Odzyskane. Wysiedlono 17 wiosek (...)Miał powstać na tych terenach poligon wojskowy z rozkazu Stalina. Ludzie się buntowali, tworzyli procesje z krzyżem lub obrazem świętym. Modlili się, ale też brali różne narzędzia widły, kosy itd. Żeby przegonić tych urzędników...” pisze w notatkach Regina. Nie pomógł płacz, nie pomogło całowanie ziemi. Od nowego, nieznanego życia dzieliły ich setki kilometrów, dwa wagony i tydzień jazdy. 

Życie po życiu

W Orzechowie witała ich jakaś urzędniczka. I zapewniała, że „będzie im tu dobrze”. Trafili do solidnego poniemieckiego domu. Po poprzednich właścicielach zostało sporo nowoczesnego sprzętu rolniczego. Więc życie było o coś łatwiejsze.  Ale przyniosło też rozterki, od których serce pęka na pół i już się nie zrasta.

Mieszkam w domu po moim pierwszym narzeczonym. Mieszkał obok, w rodzinie Ukraińców. Zakochaliśmy się w sobie. Po dwóch latach moja mama usłyszała: „Partykowa, nie myśl sobie, że Stasiu ożeni się z Reginą. On musi z Ukrainką” – wspomina autorka opowieści.

Chyba tego jeszcze nikomu nie mówiłam. Pasłam wtedy krowy nad jeziorem. Jestem wierząca, wierzę, że coś tam jest. Ale po tej rozmowie pomyśłałam: „Jakbym tak weszła do tej wody, wszystko by się skończyło”. Już miałam pójść do przodu, ale pomyślałam o tym, że mam taką dobrą matkę i poczułam, że coś mnie szarpnęło do tyłu – wspomina Regina. 

Mijali się w tych swoich tęsknotach i lękach jak żuraw i czapla. Staszek przywiózł gdzieś z Polski ukraińską żonę, a Reginę upatrzył sobie Andrzej. Miała za sobą siedem klas szkoły podstawowej i roczny kurs w Szkole Rolniczo-Gospodarczej w Tarcach. Pobrali się. Po śmierci Stalina można było wrócić do Brzeźnicy. Ale nie zdecydowali się na to ani rodzice Reginy, ani ona z mężem.

Marzyła o karierze nauczycielki, ale rodziców nie stać było na kształcenie. Więc została z mężem na przekazanym im gospodarstwie. Kupili kombajn, rozrzutnik obornika, sadzarkę do ziemniaków. Hodowali krowy, odstawiali mleko, zbudowali chlewnię, ale przestała się opłacać, więc przebudowali ją na kurnik. Dziś są na emeryturze, mąż ma kilka uli, kurami zajmuje się córka Jola. Regina trochę tylko ubolewa nad rolniczym losem. 

„Kiedy my z mężem gospodarowaliśmy, nie trzeba się było martwić o sprzedaż produktów, na wszystko był zbyt, no i pieniądze były wypłacane rolnikowi od ręki, nie to co teraz, że rolnik wyprodukuje, sprzeda, a pieniądze nie wiadomo kiedy. A w ogóle nie ma szacunku dla rolnika”. Miastowi uważają, że jemu wszystko z nieba spada”.

Karolina Kasperek
Organizatorami konkursu „100 lat mojego gospodarstwa” były Polskie Wydawnictwo Rolnicze oraz Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk. Do komisji konkursowej napłynęło ponad 50 prac z całej Polski. Wśród nich znalazły się dzienniki, pamiętniki oraz filmy. Finał konkursu „100 lat mojego gospodarstwa” odbył się 7 czerwca w Warszawie. Nadesłane i nagrodzone prace będzie można przeczytać w całości. Polskie Wydawnictwo Rolnicze wyda je pod koniec roku w formie książki.
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
15. grudzień 2024 09:36