Zarzuty wobec Komisji Europejskiej
Komisja Europejska, czyli władza wykonawcza, finansowała działania mające wywierać wpływ na Parlament Europejski, czyli władzę ustawodawczą. Kosztowało to w latach 2019–2024 siedem miliardów euro, czyli niemal 30 mld złotych. Większość działań wymierzonych było pośrednio bądź bezpośrednio w rolnictwo. Chodziło o przekonywanie posłów, choć nie tylko, do projektów zgłaszanych przez Komisję. Dotyczyły one głównie wprowadzania Zielonego Ładu, ale i umowy z państwami Mercosur. Dziś odpowiedzialnością za ten proceder obciążany jest Holender Frans Timmermans, ówczesny wiceprzewodniczący komisji oraz Litwin Virginius Sinkevičius, komisarz ds. ochrony środowiska. Moim zdaniem, to jednak tylko kozły ofiarne, bo trudno, aby o tak dużych wydatkach nie wiedziała Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji. Siedem miliardów euro to nie są pieniądze na drobne wydatki.
Proceder przebiegał w sposób następujący: organizacja pozarządowa walcząca z tzw. zmianami klimatu (np. Carbon Market Watch) otrzymywała dotację (200 tys. euro) za odbycie określonej liczby spotkań z europarlamentarzystami, aby przekonywać ich do głosowania za wprowadzeniem konkretnych rozwiązań w prawie UE dotyczącym Zielonego Ładu. Inna organizacja (HEAL, czyli Sojusz na Rzecz Ziemi i Środowiska) dostawała niemal 600 tys. euro rocznie za zorganizowanie m.in. wsparcia dla zakazu stosowania glifosatu.
Kolejna organizacja (Client Earth, czyli Klient Ziemia) za 350 tys. euro rocznie podejmowała m.in. kroki prawne wobec rolników gospodarujących na terenach chronionych i korzystających w związku z tym z ulg. W wyniku tych działań, to rolnicy musieli udowadniać, że nie szkodzą środowisku. Wspomniana organizacja pozywała też do sądu elektrownie węglowe, aby doprowadzić do ich zamknięcia. Natomiast Friends of the Earth (Przyjaciele Ziemi) oraz European Environmental Bureau (Europejskie Biuro Ochrony Środowiska) miały lobbować przeciw – i to jest bardzo ciekawe – podpisaniu umowy z krajami Mercosur. Wydaje się, że te działania nie były prowadzone w trosce o powstrzymanie karczowania Puszczy Amazońskiej. To raczej element walki o władzę w UE, bo przecież to Timmermans miał zostać przewodniczącym Komisji Europejskiej, a Ursula von der Leyen w 2019 r. przysłowiowym rzutem na taśmę wysadziła go z tego stołka. Niepowodzenie negocjacji z Mercosur bardzo osłabiłoby pozycję przewodniczącej Komisji, a to otworzyłoby drogę Timmermansowi do stanowiska przewodniczącego Komisji, oczywiście za europejskie pieniądze.
Wszystko to sprawiło, że Stowarzyszenie Podatników Europy (TAE) zrzeszające 29 organizacji z krajów UE, złożyło niedawno do prokuratury w Monachium (ma siedzibę w Niemczech) zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. A Komisja Europejska złapana na gorącym uczynku, jak złodziej za rękę, twierdzi, że to nie jej ręka. Przyznała jedynie, że takie działania stanowią ryzyko dla reputacji.
Unia - nie? Mafia - bardziej tak
Unijna biurokracja coraz bardziej przypomina organizację mafijną, posługującą się instytucjonalną korupcją i lekceważącą jakiekolwiek normy prawne. Mówiąc językiem unijnych urzędników – Bruksela jako pierwsza osiągnęła cel wyznaczony przez Rozporządzenie w sprawie odbudowy zasobów przyrodniczych, czyli słynnych mokradeł. Bagno już tam jest.
Polska perspektywa
W Polsce Stefan Krajewski, nowy minister rolnictwa, przedstawił swoje priorytety. Trudno się pod jego propozycjami nie podpisać „rękami i nogami”. Bo zarówno definicja aktywnego rolnika, jak i ustawa o produkcyjnej funkcji wsi, czy deregulacja, czyli odbiurokratyzowanie przepisów są naszemu rolnictwu potrzebne, oczywiście z pewnymi zastrzeżeniami, choćby w przypadku aktywnego rolnika. Chodzi o to, aby nie „wylać dziecka z kąpielą” tworząc elitarną grupę np. 300 tys. gospodarstw, do których bardzo trudno będzie dołączyć, natomiast łatwo będzie z niej ludzi, niespełniających jakichś kryteriów, usuwać. Do tej listy można dodać kilka punktów: np. odszkodowania za zniszczenia powodowane na polach przez ptactwo (nie szkodzi, że to domena ministerstwa środowiska), czy dominująca pozycja sieci handlowych wobec dostawców, z czym borykają się zakłady mleczarskie.
Warto zwrócić uwagę, że podobne postulaty zgłaszał Czesław Siekierski i z jakiegoś powodu, celu nie osiągnął. Wydaje się, że nie jest to problem ministerstwa rolnictwa, lecz całego rządu. Ścierają się w nim bardzo różne, często sprzeczne koncepcje. Pamiętamy słowa Siekierskiego, który mówił, że łatwiej mu się dogadać z Brukselą niż z polskim ministerstwem środowiska. Mimo tego, trzeba szczerze życzyć ministrowi Krajewskiemu powodzenia.
Paweł Kuroczycki
redaktor naczelny Tygodnika Poradnika Rolniczego
fot. red.
