StoryEditorWiadomości rolnicze

Heca – wielki cyrk w małej wsi

24.01.2017., 15:01h
Przerzucają maczugi, jakby przerzucali kartki w książce. Spod nóg w tym czasie próbuje im uciec piłka, na której stoją. A do czego wykorzystują chustę? Chociażby do zrobienia na niej szpagatu – na wysokości prawie drugiego piętra.

W poszukiwaniu tematu w przeglądarkę wpisałam, dla hecy, hasło „cyrk na wsi”. W przekonaniu, że to kategoria niemożliwa. Przeglądarka odpowiedziała w ciągu sekundy. I wypluła cyrk. W dodatku o nazwie „Heca”.


Ciemno, zimno, do domu nie tak blisko, ale w piątkowe popołudnie przed szkołą w Lipinkach – choć już dawno po lekcjach – gwar i śmiech. Dzieciarnia, mało nie łamiąc nóg, wbiega po schodach i krzyczy gromkie „Dzień dobry” do swojej instruktorki. To Ewa Dembek – założycielka cyrku „Heca” w Lipinkach. Trenują w nim dzieci z okolicznych wiosek – Osetna, Łąkorza, a nawet Zbiczna, które leży już w innym województwie. W każdy piątek o 17.00 zaczynają się rozciągać, a potem wdziewają dziwne urządzenia albo wyginają ciało do nieprawdopodobnych kształtów.

Skacz jak kangur

Na hali sportowej czeka już sterta... rowerów? Coś nie tak, bo kół dokładnie tyle, ile siodełek. Zgadza się – to monocykle. Kiedy zaczynali je gromadzić, kosztowały tyle, co niezły rower górski. Teraz prawie każdy ma swój, a kilkunastolatki dosiadają ich tak sprawnie, że czujemy na twarzach ruch powietrza.

– A te śmieszne kangurze łapy? – pytam.
– To nie łapy, tylko powerraisery (czyt. pałerrejzery). Pozwalają się odbijać, rzeczywiście jak u torbacza – wyjaśniają cyrkowcy.

Na macie grupka dziewcząt zaczyna niewinnie – skłony, głowa do kolan, wielu tak potrafi przecież. Ale chwilę później ich prawe nogi zaczynają tworzyć linię prostą z lewymi. Torsy w dowolnym położeniu. Albo też stoją, stoją, i nagle widać tylko pół człowieka. Drugie pół spogląda na ciebie spomiędzy kolan. Ot, po prostu mostek ze stania, a że taki głębszy, że głowa z szyją zataczają niemal okrąg? Dziewczyny po prostu tak potrafią. Podobno wystarczy kilka tygodni ćwiczeń.



Spomiędzy grupki, która przerzuca między sobą coś na kształt kręgli – czyli maczugi – a tymi, którzy na czymś niewidzialnym podrzucają wirującą klepsydrę, czyli diabolo, majaczą białe prześcieradła. Między nimi dziewczyna

– To chusty. Ćwiczymy na nich akrobacje, a szpagat to nie taka trudna sprawa – wyjaśnia Julka, jedna z najdłużej ćwiczących w „Hecy” akrobatek.

Twierdzi, że każdy może się nauczyć tego wszystkiego, jeśli zechce. 
– Szpagat ćwiczyłam codziennie, zajęło mi to jakiś tydzień – mówi Magda.

Martyna ma pięć lat i szpagat to dla niej bułka z masłem. Robi jeszcze łabądka na zawołanie. Nie pamięta, ile musiała ćwiczyć. Kamil, który dziś wprawia w ruch diabolo, przychodził na ćwiczenia jeszcze przed urodzeniem. Jego mama, wtedy w ciąży, już współpracowała z Ewą Dembek w Lipinkach.

Założycielka „Hecy” najpierw sama musiała nauczyć się wszystkich technik. Od dziecka lubiła sport, więc akrobatyka nie przysporzyła jej trudu. Ale diabolo czy maczugi to już wyższa szkoła jazdy. Opanowała, a potem zaczęła uczyć najmłodszych. Na pierwsze zajęcia dzieci miały przynosić cokolwiek, czym da się żonglować.

Ćwiczą z uchodźcami

Do pierwszego występu, jeszcze w 1995 roku, podobnie jak do wielu kolejnych, Ewa Dembek sama napisała scenariusz. Nie chodziło o to, żeby pokazać mistrzostwo świata, ale żeby była atmosfera, radość, a każde dziecko znalazło coś dla siebie. Każdy może się w coś zaangażować – wirujący talerz, diabolo, żonglerkę, akrobatykę albo szczudła.

Dziś są największą i najlepszą chyba amatorską trupą cyrkową w Polsce. Najprawdopodobniej też najlepiej wyposażoną. Mają francuskie kule do chodzenia, monocykle, powerraisery. Ewa Dembek śmieje się, że rodzice cyrkowych dzieci mają ułatwione zakupy gwiazdkowe.

„Heca” regularnie uczestniczy w warsztatach i festiwalach, w międzynarodowych projektach, w ich ramach prezentując umiejętności razem  młodzieżą z  Ukrainy i Niemiec.

Ewa Dembek prowadzi zajęcia za darmo. Ale potrzeba pieniędzy na wyjazdy, sprzęt. Przy cyrku założyła więc stowarzyszenie i pisze projekty. Pieniądze pozyskuje z PROW, z Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży. Każdego roku udaje się jej pozyskać środki na dwa projekty – jeden w kraju i jeden zagraniczny – w Niemczech. W zeszłym roku projekt miał niezwykły charakter.



– Na naszym obozie, oprócz cyrkowców polskich, ukraińskich i niemieckich, byli uchodźcy z Syrii i Afganistanu. Mają niedaleko niemieckiego obozu cyrkowego swój ośrodek. Występowali z nami. Teraz nasze dzieci nie patrzą już na uchodźcę jak na terrorystę czy gwałciciela. Wiedzą, że to ktoś, kto jeździ na wózku, bo wszedł na minę, a jego rodzice są tam i on chce tam wrócić, ale żeby do niego nie strzelano – mówi wzruszona instruktorka.

Kilka miesięcy temu cyrkowcy byli w Kijowie. W listopadzie obchodzili hucznie dwudziestolecie istnienia. Zajęcia odbywają się niemal nieprzerwanie, nic im nie może przeszkodzić, nawet choroba Ewy. Nie poddała się – dwie operacje, dwie chemie, koniec, kropka. Nie myśli o przyszłości – dzień bieżący niesie ze sobą tyle wyzwań, pracy i radości, że kto by myślał o jutrze!

Cyrk jest dla sztuczek i sprawności, owszem, ale oni czują, że to coś więcej.
– Chcemy zwiedzać świat i z cyrkiem możemy to robić. Ale uczymy się też zaufania, polegania na innych. I musimy ze sobą współpracować – mówią nadzwyczaj dojrzale jak na swój wiek.
Taki pożytek z „Hecy”.

Karolina Kasperek

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
04. maj 2024 02:34