Dzieciństwo na wsi rolnika z Wielkopolski
Karol wychował się i pół życia przeżył w Kębłowie pod Wolsztynem. Pochodzili stamtąd jego rodzice i dziadkowie.
– Tata i mama wychowywali się w wiejskich, tradycyjnych rodzinach. Po śmierci babci tata pracował ze swoim ojcem, a moim dziadkiem na gospodarstwie i na polu. Dziadek był wziętym na całą okolicę kosiarzem, kosił ręcznie kosą obrzańskie łąki. W czasie sianokosów potrafił podobno skosić z rana nawet dwie morgi. Kiedy tata skończył szkołę w Wolsztynie, wyjechał do Poznania na kilka lat. Potem wrócił, wyemigrował z mamą do Wolsztyna, a jak już się wybudowali w Kębłowie, wróciliśmy tam. Moje życie upływało na wizytach u babci, u chrzestnych, na łąkach, nad rzeką, nad jeziorami – wspomina Karol, dziś 35-letni muzyk animator kultury.
Nowoczesna technologia uprawy wyparła tradycję ludową
Mówię, że pewnie wtedy nasiąkał dźwiękami wiejskiej muzyki, ale okazuje się, że tak nie było.
– Muzyka wiejska w Wielkopolsce jest słabo obecna. Kiedy dorastałem, to były już czasy disco polo, a moi rodzice mieli na weselu big beatową kapelę. Nie było już wtedy kapel wiejskich z akordeonem czy dudami, z tradycyjnym śpiewem – mówi muzyk.
Mówi, że to całkiem prawdopodobne, że w Wielkopolsce postęp technologiczny i wcześniej niż w innych regionach obecna epoka przemysłowa, również w obszarze uprawy, spowodowały, że ludzie nie byli już tak zależni od praw przyrody. I że wiele tradycji i pieśni zniknęło, bo zniknął kontekst, w którym się je śpiewało.
– W Wielkopolsce w latach 60. ubiegłego wieku gdzieś w okolicach Zbąszynia jeszcze zarejestrowano „pieśń na len”. Czyli jeszcze rwano len i śpiewano przy tym. Kębłowo było wyjątkową wsią, bardzo tradycyjną. To było pogranicze Wielkopolski, gdzie jeszcze się uprawiało len i rwało go tylko ręcznie. Pamiętam też, że zbierano zioła i wkładano je na dobrą wróżbę pod strzechę – żeby chroniły zboże przed piorunem i zapewniały dobry plon. Mama opowiadała, że kiedy wracali ze święcenia na Zielną, czyli Matki Boskiej Zielnej, wkładali zioła do stodoły, do chlewa, za obraz. Rodzice w dzieciństwie robili sobie na wiosnę gwizdki z wierzby jako zabawki. To wszystko są rzeczy, o których ja dziś czytam w książkach etnograficznych z lat 60. Wydawałoby się, że to tylko gdzieś na Wschodzie takie rzeczy, a tymczasem znam je z opowieści z pierwszej ręki, a niektóre sam pamiętam – mówi Karol.
Tęsknota za wiejskim krajobrazem
Jak to się stało, że dziś gra muzykę tradycyjną i jest jej piewcą? Kiedy był w liceum w Wolsztynie, z bratem bliźniakiem i kilkoma kolegami założyli zespół We Call It a Sound (WCIAS). Grali muzykę elektroniczną – Karol śpiewał, brat grał na gitarze. Wydali do dziś pięć albumów. Karol po maturze poszedł na technologię drewna na poznańskiej Akademii Rolniczej.
– Na tych studiach zaczęło we mnie rosnąć poczucie przywiązania do wiejskiego krajobrazu. Zacząłem z jednej strony odczuwać, że tylko w nim odpoczywam, a z drugiej zacząłem kojarzyć muzykę z krajobrazem. Że to, co komponuję i czego słucham, jakoś koresponduje z krajobrazem wiejskim. Albo inaczej – że te same wzruszenia, ta sama nostalgia towarzyszą mi, kiedy słucham muzyki i kiedy patrzę na ten krajobraz. Będąc w mieście, poczułem, że wieś lubię i za nią tęsknię. I że nigdzie indziej nie potrafię komponować. Cały czas grałem wtedy w orkiestrze dętej w Wolsztynie. Zacząłem słuchać folku – wydawał się muzyką, która najlepiej koresponduje z takim krajobrazem. Zacząłem od Kapeli ze wsi Warszawa. A chwilę później trafiłem na ludzi podobnie myślących o muzyce ludowej i poznałem Dom Tańca Poznań, do którego zacząłem chodzić na potańcówki – wspomina Karol.
Przeczytaj również: Z jednego słoika zrobili biznes na dyniach. Dziś przyjeżdża do nich pół województwa
Życie na wsi warte zazdrości
Tam poznał Asię. Ona już od paru lat interesowała się muzyką tradycyjną. Pochodzi z Witkowa, skończyła biologię, ale na studiach interesowała się również etnografią i etnobotaniką, czyli najogólniej mówiąc: tym, jak ludzie wykorzystują rośliny w swoim życiu.
– Mój licencjat to była praca o rodzimych drzewach i krzewach i ich znaczeniu leczniczym, ale też kulturowym, czyli jakie znaczenie rośliny te miały w naszej kulturze tradycyjnej. Magisterkę też miałam etnobotaniczną. Robiłam powtórkę badań Jerzego Wojciecha Szulczewskiego, etnografa działającego w latach 30. ubiegłego wieku, a pochodzącego z Łąkiego na Kujawach. On badał jakie rośliny sprzedają kobiety na targowiskach w Poznaniu oraz tradycyjne pieśni. Potem zrobiłam etnobotaniczny doktorat w Niemczech – tutaj pojawiły się nowe konteksty tradycyjnego rolnictwa w mojej pracy, agroekologii i ogromna chęć uprawy ziemi i posiadania własnego ogrodu. Od młodości interesowałam się ziołami, zrobiłam też podyplomówkę z zielarstwa. Witkowo to jednak miasteczko – zawsze zazdrościłam koleżankom ze szkoły mieszkania na wsi. Ciągnęło mnie do wiejskiego krajobrazu, wiedziałam, że kiedyś sama tam zamieszkam – opowiada Joanna.
Połączył ich taniec ludowy
Po studiach pracowała krótko w jednej z poznańskich zielarni. I też zainteresowała się muzyką folkową. Jej kolega z Warszawy, grający muzykę tradycyjną, zaczął dokumentować ruch ludzi jeżdżących na wieś i nagrywających mistrzów. Asia poznała festiwal Wszystkie Mazurki Świata, zaczęła jeździć na warsztaty śpiewu tradycyjnego, a potem odkryła Dom Tańca Poznań i poszła na potańcówkę.
– Karol bardzo dobrze tańczył, tak lekko prowadził. Taniec tradycyjny jest specyficzny – w oberkach, polkach, kujawiakach i mazurkach człowiek cały czas się obraca. Można wpaść w trans. Od wiwata – szybkiego, siłowego tańca – już w ogóle kręci się w głowie. Mężczyzna jakoś prowadzi, daje „ramę”, ale taniec to współpraca. A ja odkryłam, że w tańcu z Karolem nie kręci mi się w głowie. Poza tym okazało się, że mamy takie same szaliki z Sarajewa – wspomina romantyczne początki, a Karol dodaje, że „czuje się pewne rzeczy w tańcu”.
Mówią, że połączyła ich miłość do wsi i jej tradycji. Zamieszkali razem i zaczęli szukać domu na wsi. Znaleźli niedaleko Witkowa – w Marszewie. Teraz remontują stary dom, uprawiają warzywa i krzewią tradycyjną wiejską kulturę muzyczną.
Z wielkopolskim obrzędem jeżdżą po szkołach
Dziś Karol robi to dwiema równoległymi ścieżkami. Gra w kapelach – W Graczach z Łęgu, którzy są jego osobistym projektem, ale też gościnnie w Kapeli Towarzyskiej czy z Dudziarzami Poznańskimi i z zespołem Kukaj Kukawko. Współpracuje też z teatrem Mozaika dla dzieci. Druga ścieżka to bycie animatorem kultury w Domu Tańca Poznań. Czasem pisze artykuły o muzyce tradycyjnej lub robi o niej podcasty. A od niedawna realizuje wspólnie z Asią projekt, którego tematem są tradycje wielkopolskie, rok obrzędowy i muzyka wokół niego.
– Razem wymyśliliśmy scenariusz. Projekt nosi nazwę „Wiosna. Lato. Jesień. Zima – cykl koncertów, warsztatów, zabaw dla dzieci na temat roku obrzędowego w Polsce Centralnej” i jest realizowany w ramach programu „Nasze tradycje” Ministerstwa Edukacji Narodowej, a zaangażowała nas Fundacja Wszystkie Mazurki Świata. Projekt przewiduje, że w sześćdziesięciu szkołach południowo-zachodniej Wielkopolski zorganizujemy koncerty. Mamy za sobą już dwadzieścia. Gram na dudach, na trąbce, tańczę, śpiewam, Asia śpiewa, tańczy, opowiada o roślinach. Dzieciaki? Totalnie to „kupują”. Przez pięćdziesiąt minut są skupione tak, że nie poznają ich nauczyciele. Wydaje się nam, że to ich interesuje także dlatego, że część z tych obrzędów kojarzą. W Wielkopolsce jest tradycja Siwka – chodzenie po wsi w paradzie kolędniczej w pierwszy i drugi dzień świąt wielkanocnych. Dzieci czynnie uczestniczą. Robimy z nimi ćwiczenia taneczne i rytmiczne, opowiadamy im. Część z prezentowanych obrzędów znają, krzyczą często: „O! Znamy to!”. Inne im przypominamy, chcemy zainspirować. Na końcu śpiewamy kolędy – opowiadają Karol i Asia.
Dotacja z MEN na projekt "Ale pięknie!"
Karol robi coś jeszcze. Jest członkiem fundacji Muzyka Zakorzeniona i jest tam realizatorem nagrań.
– Jeździmy po wsiach i nagrywamy muzykę tradycyjną, żeby przyszłe pokolenia miały z czego czerpać, jeśli zechcą kontynuować tradycję. Wydajemy płyty z tą muzyką, opracowujemy archiwa. Są regiony, gdzie muzyka świetnie się zachowała, są takie, gdzie jest dosłownie kilku muzykantów, których nikt wcześniej nie nagrał. Właśnie realizujemy projekt „Ale pięknie!” z dotacją z Ministerstwa Edukacji Narodowej. To będzie sto pięćdziesiąt nagrań audio i wideo śpiewaków z całej Polski. Znajdowaliśmy w Legnicy albo w Głogowie w bloku akordeonistów czy śpiewaczki śpiewające po łemkowsku. W Lubuskiem jest też dużo górali czadeckich, Łemków, jest też społeczność romska, ale jest tak, że w każdym powiecie znajdzie się muzykant, który pamięta dawne melodie. A co do naszej Wielkopolski – poczuliśmy z Asią, że mamy tu co robić. Że tu lepiej rozumiemy ludzi, a oni nas. W naszej wsi w zeszłym roku z przyjaciółmi zrobiliśmy kolędowanie, którego tu nie było od trzydziestu lat. Wchodziliśmy do każdego domu, poznaliśmy ludzi. Muzyka na żywo staje się coraz większą rzadkością. Jeśli jej teraz nie ocalimy, umrze – kończą.
Karolina Kasperek
